sobota, 25 maja 2013

Rozdział 25

Hurra! Udało się! Co prawda niekoniecznie zmienić rozszerzenie, ale uruchomić tamten komputer i teraz jak szalona klepię w klawiaturę, by jak najszybciej go dodać. Dzisiaj w ramach przeprosin długi rozdział, więc przygotujcie sobie więcej niż zazwyczaj czasu.
Matury sięskończyły, więc zaczynamy prace nad dalszymi rozdziałami, aby były jeszcze ciekawsze, jeszcze bardziej nacechowane przeróżnymi emocjami!
Pozdrawiam, Tyśka

Tym razem postanowiła się jeszcze odezwać Ebi, więc oto jej słowa:

W odpowiedzi na oskarżenia. Ja wcale nie zostawiłam bloga Tyśce. Tak w ramach wyjaśnienia, gdyby ktoś nie załapał. Ewelina Riddle jest postacią mojego autorstwa. To że nie dołączam się do komentarzy Tyśki przed notkami nie znaczy że porzuciłam bloga. I jeszcze jedna sprawa. Zniknięcie Myszy z opowiadania nie ma nic do rzeczy. Był po prostu postacią z bardzo odległego planu która przestała pasować do mojej koncepcji. Dziękuję za uwagę. Ebi ;)

Stałam przed drzwiami Wielkiej Sali, już mocno spóźniona na śniadanie. Drżącymi dłońmi uchyliłam drzwi… Gwar ucichł, pozostawiając miejsce na ciche szepty…
- Patrz. To ona.
- Podobno powaliła jakiegoś faceta gołymi rękami…
- Znęcała się nad Bulstrood’ami…
- Podobno jest gorsza od Lestrange…
- A daj spokój! Na pewno nie było tak!
- Podobno sama się załamała…
- Tańczyła z Sama-Wiesz-Kim…
- Istna córeczka tatusia!
- Noo, nawet wygląda na Jego córkę. – Akurat temu nie mogłam zaprzeczyć. Ubrana byłam w delikatnie podrasowany szkolny mundurek. Spódnicę podciągnęłam do pasa, przytrzymując ją  szerokim paskiem, dzięki czemu sięgała do połowy uda. Na nogach miałam czarne bawełniane leginsy, czarne kozaki z cholewką do kolan na wysokim obcasie. Kilka górnych guzików w białej koszuli zostawiłam odpiętych, a krawat w nieładzie zwisał z mojej szyi. Do tego zarzuciłam na siebie czarny rzadko pleciony sweter i obowiązkową szatę. Jak zwykle miałam mocny makijaż i lekko natapirowane włosy.
Słysząc komentarze tego typu, przygarbiłam się odrobinę. Spoglądając w stronę stołu Gryfonów, ruszyłam wolno pod ścianę Ślizgonów. Hermiona siedziała smutna, Neville był blady i niewyraźny, a Ginny, Ron i Harry siedzieli z zaciętymi minami.
Odwracając wzrok, spotkałam spojrzenie Luny… Pełne ciepła, wsparcia i otuchy.
Nie szłam do elity… Usiadłam na samym brzegu stołu zaraz koło drzwi. Kilkoro drugorocznych odsunęło się ode mnie, jak najdalej się dało.
Podczas jedzenia złapałam spojrzenia elity… Chłopaki patrzyli ze smutkiem, ale nie widać było po nich niechęci, jakiej się spodziewałam. Parkinson, Greengras i jakaś tam Viktoria, czy jak jej tam, szczerzyły się dumne jak pawie.
Dokończyłam szybko śniadanie i wyszłam jako jedna z pierwszych z Sali.
Cały tydzień siedziałam wpatrzona w swoje dłonie, blaty stołów lub ławek, czy książek.
Mili unikała mnie… Kiedy się budziłam jej już nie było, a kiedy kładłam się spać, ona już leżała.
Chłopaki próbowali nawiązać kontakt, jednak ja szybko ucinałam wszelkie próby konwersacji. Podczas jednej z pierwszych rozmów z Blaise’m dowiedziałam się, że Lucy jest w szpitalu…
Ze Snape’m nie rozmawiałam… On unikał mnie, a w pewnym momencie i ja przyjęłam jego taktykę.
Tak tułałam się w zamkowych murach ponad tydzień… Całe dnie spędzałam z laptopem albo pod wierzbą, albo w Pokoju Życzeń, zdarzało mi się również siedzieć w nieużywanej części zamku…
Znajomi z Polski dowiedzieli się wszystkiego z gazet… Kiedy wszystko im opowiedziałam zostali ze mną. Przestali się bać, zaczęli traktować, jak gdyby nigdy nic, jednak było momentami czuć sztuczność w ich zachowaniu.
Dni zlewały się ze sobą. Nim się obejrzałam był już poniedziałek, a co za tym idzie powrót Lucy… Cały poranek zastanawiałam się, jak ona zareaguje… Okropnie się tego bałam… Nie chciałam tracić przyjaźni z nią…
Szłam zamyślona przez salę wejściową. Większość ludzi dalej się za mną oglądała i szeptała za plecami. Przyzwyczaili się już, że cała moja butna postawa zniknęła wraz z polskim pochodzeniem… Niestety, w Ministerstwie stwierdzili, że muszę mieć nazwisko swojego ojca, co i tak zapewne było Jego sprawką.
Swój Mroczny Znak ukrywałam za masą bransoletek z koralików, które z zamiłowaniem nosiłam od zawsze. W pewnym stopniu brzydziłam się, że to jest na mojej ręce…
- Lucy!! – Moje rozmyślania przerwał wrzask Ślizgonów, rzucających się w stronę wrót Sali Wejściowej.
W plątaninie rąk, włosów, szkolnych szat wyłapałam fioletową łepetynkę…
Nie myśląc zbyt wiele, rzuciłam się w stronę swojej przyjaciółki. Przecisnęłam się w jej stronę, gubiąc gdzieś torbę i całą rezerwę do ludzi. Rzuciłam jej się na szyję, mocno przytulając.
- Lucy… Przepraszam… Wybacz, że mnie nie było przy tobie… Jak to dobrze, że nic ci się nie stało… Obiecuję! Skopię dupę temu, kto odważył się zrobić ci krzywdę!! – Szlochałam w jej ramię. Ona również szlochała w moje i przytulała mnie mocno. Tęskniłam za nią…
Oderwałam się od niej i stanęłam naprzeciwko.
- Pazur! Wróciłaś!! – Chemik wykonał teatralny gest i przytulił mnie mocno.  Byłam szczęśliwa, że wszystko tak się potoczyło.  Przy śmiechach i widocznym ociepleniu atmosfery między elitą Slytherinu weszliśmy do Wielkiej Sali. Widząc zadowoloną minę dyrektora, uśmiechnęłam się do niego szeroko.

- Harry! – Wydarłam się zaraz po wyjściu ze szklarni po Zielarstwie, ostatniej wtorkowej lekcji – Ron! Hermiona! Ginny! – Darłam się, starając przekrzyczeć silny wiatr.
Gryfoni szyli kilkanaście metrów przede mną. Byłam pewna, że mnie słyszeli, bo mój wrzask obudziłby nawet zmarłych. Jednak szli niewzruszeni. Cały czas krzyczałam ich imiona i w końcu doczekałam się reakcji…
- Och, Ewelina! Daj już spokój!! Nie chcemy z tobą rozmawiać! – Ginny patrzyła się na mnie wściekle. Zmierzyłam ją wzrokiem. Pozostali patrzyli trochę niepewnie, ale tez z odrobiną wściekłości.
- Skoro nawet nie chcecie mnie wysłuchać, to bardzo dziękuję za taką przyjaźń. – Warknęłam i wyminęłam ich szybkim krokiem.
Wkurzona szłam do lochów. Nie spodziewałam się po Gryfonach takiej reakcji, ale kit z nimi!
Nagle wpadłam na coś i wylądowałam na podłodze. Kiedy podniosłam wzrok moje serce zabiło mocniej, a złość przerodziła się w smutek…
- Przepraszam, profesorze Snape. – Mruknęłam, podnosząc się z ziemi. Już chciałam wyminąć nauczyciela ze spuszczoną głową, gdy złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie.
Z oczu zaczęły płynąć mi łzy, które starł z moich policzków, patrząc w oczy. Widziałam w nich żal, zrozumienie i coś na kształt troski.
- Przepraszam. – Szepnął, całując mnie delikatnie w sam czubek głowy. Przyjemne ciepło rozlało się po moim ciele. Przylgnęłam do niego i wtuliłam twarz w klatkę piersiową mężczyzny.
Od powrotu do szkoły strasznie brakowało mi ramienia do wypłakania… Niby z Lucy siedziałyśmy w nocy w pokoju wspólnym i wszystko sobie opowiadałyśmy i tłumaczyłyśmy… Jednak jej ramię, to nie było TO ramię…
Odsunął mnie od siebie delikatnie i obejmując ramieniem, poprowadził w stronę swojego gabinetu. Wtulona i zapłakana nie zwróciłam uwagi na dziewczynę, która wychodziła z korytarza szybkim krokiem.

Snape wprowadził mnie do swojego prywatnego salonu.
- Herbaty? – Mówił cichym delikatnym bezbarwnym głosem.  Kiwnęłam głową, sadowiąc się na brzegu kanapy.
Wrócił po kilku minutach, siadając koło mnie. Oparłam głowę o jego ramię – Brakowało mi tego… - Mruknęłam cicho, przymykając oczy z delikatnym uśmiechem.
***
Przez cały tydzień starałem się ją unikać. Chciałem, żeby ostudziła swój zapał i młodzieńczą głupotę. Ona nie mogła czuć do mnie czegokolwiek! Jednak z dnia na dzień coraz trudniej przychodziło mi ignorowanie jej osoby. Gdy i ona zaczęła mnie unikać i stała się wobec mnie obojętna, rozsądek podpowiadał, żebym był z tego zadowolony, jednak „serce” podpowiadało zupełnie co innego…
I kto by pomyślał?! Gdy zamyślony, nie zauważyłem małej pędzącej przez korytarz osóbki, która wpadła na mnie, serce wygrało…
- Brakowało mi tego… - Jej cichy szept utwierdził mnie w przekonaniu o prawdziwości jej słów i uczuć. Głaskałem jej włosy i cieszyłem bliskością jej ciepłego ciała.
- Mnie również. – Szepnąłem w jej miękkie włosy. Odchyliła głowę, mogłem spojrzeć w jej szaroniebieskie tęczówki. Gdy rozchyliła delikatnie usta, pochyliłem się i delikatnie dotknąłem jej warg swoimi. Czułem, że chce pogłębić pocałunek, więc odsunąłem się od niej.
- Ugh! – Warknęła, siadając naprzeciwko mnie. – Znowu zaczy… - Nie dałem jej dokończyć. Przysunąłem ją do siebie i zawładnąłem jej ustami. Nie mogłem sobie odmówić przyjemności smakowania jej warg i wnętrza ust, jednak nie mogłem pozwolić na nic więcej.
Pchnięty nagłym impulsem wziąłem ją na ręce i zaniosłem do sypialni. Granice wyznaczyłem sobie jasno i wyraźnie. Byłem jej nauczycielem… To i tak za dużo…
***
Chciałam tego, jak niczego innego. Chciałam Jego… Kiedy położył mnie na łóżku momentalnie uklękłam na nim i patrząc mu w oczy, zaczęłam rozpinać guziki surduta. Gdy pozbyłam się wierzchniej szaty, zabrałam się za rozpinanie czarnej koszuli… Miał pięknie umięśniony brzuch i klatkę piersiową. Nie był jakoś wielce napakowany, ale widać było tak zwany „kaloryfer”.
Wciągnęłam powietrze i popatrzyłam przestraszona na Severusa… Jego brzuch zdobiło kilkanaście bladych blizn… W jego oczach dostrzegłam obawę, więc pocałowałam go mocno.
- Nie przeszkadza mi to.- Szepnęłam w jego usta, drapiąc go delikatnie paznokciami. Pod opuszkami palców poczułam, jak dreszcz przeszywa jego ciało.
Warknął gardłowo i złapał mnie za nadgarstki, gdy zaczęłam rozpinać jego spodnie.  Odsunął moje dłonie i sam ściągnął ze mnie szatę, rozwiązał krawat i rozpinał guziki koszuli cały czas, całując moją szyję. W jego ramionach czułam się bezpieczna.
Położył mnie na łóżku i zaczął całować po dekolcie i brzuchu. Ściągnął ze mnie spódnicę. Podniosłam się lekko, chcąc rozpiąć zapięcie biustonosza, jednak znów warknął i odciągnął moje dłonie od haftek i pocałował mocno. Wodził dłońmi po moim ciele jednak jego dotyk był bardziej ostrożny niż ostatnim razem. Gdy kolejny raz ominął miejsce, w którym najbardziej go potrzebowałam, odepchnęłam go od siebie, sapiąc z irytacją.
- O co chodzi? – Patrzyłam na niego lekko zamglonym wzrokiem.
- Wiesz dobrze, że jest mnóstwo powodów. – Powiedział i wstał z łóżka. - Najważniejsze jest to, że jesteś moją uczennicą. – Mówiąc, zakładał koszulę i szedł w stronę łazienki.
Siedziałam jeszcze przez chwilę zdezorientowana. Potrząsnęłam głową i pobiegłam za nim. Stał oparty rękoma o krawędź umywalki z pochyloną głową.
Podeszłam do niego i wtuliłam w jego plecy.
- Nie mogę ci tego zrobić… - Wychrypiał. – Nie mogę cię narażać dla własnej przyjemności…
Objęłam go mocniej. – Na nic mnie nie narażasz. – Mówiłam spokojnie w jego łopatki. Czułam jak bardzo był spięty. Odsunęłam się od niego trochę, a światło wydobywające się ze świec oświetliło plecy mężczyzny…
- Merlinie… – Szepnęłam, wciągając ze świstem powietrze. Plecy Severusa pokryte były licznymi bliznami… - Kto ci to zrobił ? – Byłam na granicy histerii.
- Dalej chcesz? – Odwrócił się do mnie z ironicznym uśmiechem. – Dalej chcesz oddać mi się? Chcesz, żeby dotykał cię stary okaleczony facet? – Jad i ironia w jego tonie była taka sama jak w momentach opieprzania uczniów i wytykania im ich debilizmu wrodzonego. Nie lubiłam, kiedy używał tego tonu wobec mnie….
- Masz rację.- Warknęłam i podparłam dłonie na biodrach. – Nie chcę, aby dotykał mnie stary okaleczony facet. Ale powiedz mi. Czy ty tu kogoś takiego widzisz?! – Zaczęłam na niego krzyczeć. – Ja nie widzę przed sobą starego faceta a jedynie mężczyznę STARSZEGO ODE MNIE! A to jest różnica! Stary to jest profesor Dumbledore, Jaszczurka, czy duchy! Do ku*wy nędzy!! – Sapnęłam, tupnęłam nogą i wydałam z siebie nieartykułowany dźwięk, coś na pograniczu warknięcia i jęku.
Weszłam z powrotem do sypialni i szybko zaczęłam zbierać swoje rzeczy i ubierać się. Nie dbałam o to, czy wyglądam dobrze. Szczerze, to w tym momencie mało mnie to obchodziło. Wybiegłam do lochów, nie patrząc na nic.
Wpadłam do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Łzy w oczach utrudniały mi widoczność…
- Mówiłam?! – Usłyszałam podniecone szepty po swojej lewej stronie. – Coś szybko od niego wraca…
- Myślisz, że oni naprawdę…
- Pewnie, że tak! Widziałam jak… - Nie miałam siły na kolejne rewelacje z życia bogatych rozpuszczonych dzieciaków, więc ignorując szepty, pobiegłam do dormitorium. To co zastałam, zwaliło mnie z nóg…
*****
Byłam wściekła. Gdyby nie to, że stali naokoło i się patrzyli, pewnie bym ją tam zabiła. Miałam ochotę potraktować ją Cruciatusem. Męczyć ją, aż zaczęłaby błagać o litość. Jakim prawem odzywała się do mnie w taki sposób?! Zabić to za mało.
Byłam taka wkurzona, ale wiedziałam, że Parkinson z rozwalonym nosem równa się panika na pół Hogwartu, a to z kolei oznaczało kolejne godziny spędzone ze Snapem na szlabanie. Nim ktokolwiek zdążył mnie powstrzymać, wyszłam z Pokoju Wspólnego.
Na dworze było już całkiem ciemno, zbliżało się do dwudziestej pierwszej. Chodziłam, jak nakręcona, wkurzona zwłaszcza na Mopsicę. Rozejrzałam się, czy nigdzie nie widać Filcha. Na szczęście go nie było. Wymknęłam się na dwór. Podskoczyłam parę razy w miejscu, zimny wiatr kąsał po twarzy. Najpierw biegłam pomału, aby się rozgrzać, a potem całkowicie się rozpędziłam. Ciężko się biegało w jeansach, ale przynajmniej nie musiałam na niczym innym się skupiać. Stawiałam nogę za nogą, pędząc coraz dalej. Wiatr mi już nie przeszkadzał, zwiewał włosy do tyłu, więc nie spadały mi na twarz. W końcu wróciłam do środka. Wszyscy już się położyli, jedynie Mili jeszcze coś skrobała.
-Cześć, Mili. Jeszcze nie śpisz? – zapytałam, patrząc przez ramię.
-Hej, Lucy. To esej dla Cortinasa.
-Emm… na jutro?
-Tak.
-Mhm. Nie wiedziałam o nim. Przejdę się jeszcze do Gryfonów, może Strix ma.
-Tylko uważaj na Snape’a.
-Czemu?
-Chodzi dzisiaj cały naburmuszony i pewnie nawet tobie dałby szlaban.
-Heh, ja byłabym pierwsza w kolejce. – Mruknęłam. Pomachałam Mili i pobiegłam do wieży Gryffindoru. Oczywiście, Gruba Dama nie była zachwycona, że budzę ją o tej porze. Zapukałam do dormitorium dziewczyn z szóstego rocznika. Drzwi otworzyła mi jakaś dziewczyna, której nie kojarzyłam.
-Em, jest Hermiona?
-Poszła do chłopaków.
-Mhm, dzięki. – Dziewczyna trzasnęła mi drzwiami przed nosem. Coś gościnny dziś ten Gryffindor.
Przeszłam na drugą stronę i zapukałam. Drzwi otworzył mi Seamus.
-Cześć, macie tu gdzieś Hermionę?
-Tak, właśnie ją opiekamy na ruszcie. – Seamus wyszczerzył zęby w uśmiechu. Znikąd nadleciała książka, która rąbnęła do w ramię. – No, dobra, dobra, Hermiona pomaga nam niczym anioł. – Poleciała następna książka, ale chłopak zdążył się uchylić. – No dobra, wchodź, Lucy.
-Lucy?! – Hermiona wstała. – Jeżeli Ewelina cię przysłała, to odejdź. Nie chcemy się z tobą kłócić.
-Czyście zwariowali? – Sfrustrowana usiadłam na podłodze. Podparłam głowę rękami. – To, że się z nią kumpluję, nie znaczy, że będę biegać z każdą jej sprawą i ją załatwiać. Macie coś do niej, to się z nią kłóćcie czy gódźcie, mnie nic do tego.
-I to jest poprawne nastawienie. – Uśmiechnął się Risu. – Czemu nie jesteś w Gryffindorze?
-Ron! – Strix pacnęła go w głowę. – To Tiara Przydziału…
-Tak, tak, wiem. – Rudzielec lekceważąco machnął ręką.
-Jesteś nieznośny.
-Strix, mam pytanie. – Hermiona spojrzała na mnie. – Masz może gotowy esej dla Cortinasa? Podobno jest na jutro.
-Już na jutro?! – Sheller złapał się za głowę i zaczął patrzeć na mnie i Strix błagalnym wzrokiem.
-Stary, to niemożliwe, przecież mamy jeszcze cały… - Rosi urwał i spojrzał na pozostałych współlokatorów.
-Hermiona! – Jęknęli oboje zgodnie.
-Dołączę się. – Wyszczerzyłam zęby.
-Wy nieuki. – Stwierdziła Strix, kazała nam wziąć po pergaminie i piórze i wyjść do Pokoju Wspólnego.

Dzięki pomocy Strix już godzinę później każde z nas miało wyczerpujący esej dla Cortinasa. Już miałam wychodzić, gdy w szkole rozległ się dzwon. Zabrzmiał tylko raz i zaraz ucichł. Nawet nie było słychać echa. Harry pobiegł do swojego dormitorium i przyniósł Mapę Huncwotów.
-Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego.
Mapa otworzyła się, pokazując wszystkich znajdujących się na terenie Hogwartu. Koło dzwonu stał Filch i Snape. Cały czas stawiali kroki do przodu i w tył.
-Muszę wrócić do lochów. – Powiedziałam.
-Odprowadzę cię.
-Harry, akurat w twoim przypadku to niebezpieczne. – Zauważyła Strix.
-Spokojnie, pójdę sama. – Uśmiechnęłam się do nich. – Strix, dzięki za pomoc. Ciekawa jestem, o co chodzi z tym dzwonem.
-Nie martw się, już my się dowiemy. – Sheller wyszczerzył zęby.
-Trzymam za słowo.
-Uważaj na drugim piętrze. Cortinas chyba lunatykuje. – Hermiona pokazała punkt na mapie.
-Dzięki. Do jutra.
Wymknęłam się cicho. Bez problemów udało mi się dojść do lochów. W Pokoju Wspólnym na jednej z kanap spał Draco. Przetrasmutowałam szklankę w koc i przykryłam go nim. Patrzyłam na niego przez chwilę. We śnie wydawał się wolny od trosk.
Weszłam do dormitorium, a zrolowane wypracowanie położyłam na szafce nocnej.
*****
Pansy Parkinson była z siebie zadowolona. Uwielbiała plotki, awantury, draki wszelkiego rodzaju. Uwielbiała je dalej przekazywać, uwielbiała je tworzyć. Nie obchodziło ją, że ktoś przez to cierpi, o ile nie była to ona sama. A jej jako największej plotkarze w szkole to nie groziło.
 Od kiedy we wrześniu pojawiły się te dwie…Evans i Riddle, Pansy poczuła się zagrożona. Czarny Pan odnalazł swoją córunię i oczywiście, przymyka oko na jej uczynki.  Riddle styranizowała połowę Slytherinu, ale ona, Pansy Parkinson, będzie się jej opierać. Nie pozwoli sobą pomiatać!
A z kolei, ta druga, Evans. Nie była ładna, no może trochę mądra, ale nic poza tym. Nie miała wdzięku, seksapilu, stylu i taktu. Była brutalna, szczera i agresywna. Przechwalała się cały czas, więc jakim cudem, Dracuś wolał ją?! Przecież to ona, Pansy, była przy nim przez te wszystkie lata. To ona się nim opiekowała, gdy po raz pierwszy dostał Cruciatusem od Czarnego Pana. To ona z nim rozmawiała, gdy bywał smutny. To ona odsyłała go do dormitorium, gdy za bardzo się spił. To ona podawała lekarstwa, gdy był zbyt schorowany by stanąć przed oblicze Pana.
Pansy, musisz się wziąć do roboty. Każda plotka może je zniszczyć, a Dracuś… Draco już niedługo będzie twój!
Przez ostatni tydzień śledziła Riddle, szukając jakieś zaczepki. W końcu zauważyła jak Snape i Riddle na siebie wpadli. Snape nigdy nie był uczuciowy, zawsze zimny jak skała. A wtedy pomógł jej wstać, powstrzymał, łapiąc za nadgarstek, aby nie odeszła, pocałował w czubek głowy. Pansy stała jak urzeczona i patrzyła na to wielkimi oczami. Przebiegła do sowiarni, nie zastanawiając się, czy ktoś ją zauważy. Napisała list do Proroka Codziennego i pozwoliła sowie lecieć. Zapowiadał się piękny dzień.
W poniedziałek musiała wrócić ta cała Evans. Swoją drogą ciekawe, co jej się stało, skoro wylądowała w Mungu. Może odkryli, że ma nierówno pod sufitem? Wszyscy wokół niej skakali, rozmawiali, podawali, co tylko chciała. Nawet Snape zmiękczał. Z nią też miał romans?!
We wtorek rano zaprzyjaźniona pielęgniarka napisała do niej list.
„Kochana Pansy!
Mam dla Ciebie wiadomości, które mogą Cię zaskoczyć. Była u mnie na oddziale Ślizgonka, Lucy Evans. Przychodził tu jakiś Gryfon i odwiedzał ją, ale nie o tym chciałam Ci napisać. Mówiłaś, że Twój Draco zniknął na całą niedzielę. Otóż, przyjechał do Evans. Wyszedł koło 17.30. Ale mniejsza z tym. Zapowiedział się (trzymaj się czegoś, bo z krzesła spadniesz) jako jej narzeczony! Uwierzysz?! W pierwszej chwili myślałam, że kłamie, ale mówił do niej tak czule…
Uważaj, Słonko, bo z tej dziewuchy jest diabeł wcielony.
A swoją drogą, Snape naprawdę ma w Hogwarcie cały tabun dziewczyn?
Pozdrawiam Cię gorąco, Twoja Primrose.”
Pansy na początku nie mogła w to uwierzy.  Jej Draco… z…tą dziewuchą?! Z Evans?! Niech no tylko będzie miała okazję, odegra się… Jeszcze pożałujesz, Evans!
*****
Historia Hogwartem się toczy!
Ostatnio coraz częściej słyszymy o szkole Dumbledore’a. W szczególności o Slytherinie, którego opiekunem jest Severus Snape. Tym razem chodzi o związek dziedzica fortuny Malfoyów z panną Evans. Jak poinformował nas anonimowy uczeń, pan Malfoy oświadczył się pannie Evans. Żadne z nich nic nie mówi na ten temat, ale tam, gdzie jest wielka miłość, nie trzeba żadnych tłumaczeń…
Para nie ukrywa się ze swoimi uczuciami. Jedna z pielęgniarek widziała, jak pan Malfoy klęka przed narzeczoną i prosi o rękę. Podobno dziewczyna została obdarowana pięknym klejnotem rodu Malfoyów. Więcej na stronie 4…
*****
-MALFOY!!! ZABIJĘ CIĘ!!!  TY CHOLERNY NARZECZONY OD SIEDMIU BOLEŚCI!!!




2 komentarze: