Hej wszystkim. Wiem, że długo czekaliście na kolejny rozdział i z całą pewnością dziś takowy się pojawił. Obie z Ebi chcemy przeprosić za nie dodanie notki przez cały miesiąc, ale ja wyjechałam, a Ebi rzuciła się w wir pracy.
Dlatego nie przedłużając, zapraszam do czytania. ;)
Tyśka
Ewelina co jakiś czas zerkała na mnie, podczas przyrządzania Wywaru Rozszczepialności. Gdy pilnowała ognia na palenisku, patrzyła się otwarcie.
-No co? – Zapytałam, bo zaczęła mnie irytować.
-Nic.
-Patrzysz, jakbym miała na głowie ptasie gniazdo. – Warknęłam.
-Wydaje ci się. Zastanawiam się, dlaczego nie mogłaś rano zmienić swojego wyglądu.
Obie na chwilę zamilkłyśmy. Dodawałam ostatnie z listy - liście zielnika i mieszałam chochlą, a Pazur zgasiła ogień. Jednak wciąż mi nie pasowało. Coś śmierdziało. Powąchałam nasz kociołek. Podejrzenia udzieliły się nawet Pazurowi. Zaczęłyśmy się rozglądać i podchodzić do każdego kociołka. Ludzie patrzyli na nas, zdziwieni. Nawet Snape mierzył nas spojrzeniem.
Zauważyłam Neville’a, który wlewał sok z czarnego bzu.
-Neville, nie!
Za późno. Rozległ się huk, ale mikstura została zatrzymana w powietrzu. Obróciłam się. Snape stał z wyciągniętą różdżką i rozglądał się, mrucząc coś pod nosem. Znów rozległ się huk, potem pisk. Przeskoczyłam nad ławkami i pobiegłam w stronę prywatnych kwater Snape’a. Tuż przed nimi skręciłam po kociołek i w trybie błyskawicznym ustawiłam na miejscu pękniętego garnka Neville’a. Snape z ulgą opuścił wywar.
-Gryffindor, minus dwadzieścia punktów za głupotę pana Longbottoma. Slytherin, dwadzieścia punktów za interwencję panny Evans. Czy ktoś mi powie, co by się stało, gdyby eliksir się na kogoś wylał?
W klasie zapadła cisza. Snape podniósł jedną brew, nawet Hermiona się nie zgłosiła. Wszyscy spoglądali na nią. Trzymała Shellera za jedno ramię, za drugie Risu. Harry był blady i trzymał się za czoło. Snape tylko przeleciał po nich wzrokiem.
-Chodzilibyśmy pocętkowani. – Odezwałam się bez podnoszenia ręki. – O ile Neville dobrze go uwarzył. A nie wydaje mi się.
-Dokładnie. Pani odpowiedź jest niezwykle… inteligentna.
-Ważne, że cała klasa zrozumiała skutki, jakie wywołałoby rozlanie tego wywaru.
-Zakorkujcie swoje eliksiry do ocenienia i połóżcie na biurku. Tylko ostrożnie, nie dotykajcie wywaru gołymi rękami. – Umilkł na chwilę, a w sali zapanował ruch. – Jesteście wolni, muszę tu posprzątać. Panna Evans, jakby mogła chwilę zostać.
Ludzie wyszli, a za drzwiami usłyszałam ich oddechy pełne ulgi. Pazur jako ostatnia zaniosła nasz eliksir na blat stołu profesora. Snape zmierzył ją wzrokiem. Chemik i Dexter jak zwykle się grzebali. Dwie godziny eliksirów było dla nich za mało. Stanęli przy drzwiach, czekając na Pazura. Podeszłam do biurka profesora.
-Chodźcie, cała czwórka. – Wszedł w korytarz, prowadzący do jego prywatnych kwater. Obejrzałam się na przyjaciół, a potem wspólnie pobiegliśmy za Snape’m.
-Dokąd idziemy? – Zapytał Draco, ale mężczyzna nie odpowiedział. Przeszliśmy dalej i weszliśmy do ciemnego korytarza, Snape stanął przy jednych z pierwszych drzwi.
-Tego korytarza ani tego, co zobaczycie, nie możecie nikomu rozpowiadać. Wie o tym tylko Dumbledore, bo to jest na jego prośbę. Tutaj będzie pracować panna Evans ze mną. Wasza trójka ze względu na kontakty z Czarnym Panem nie będzie miała tu wstępu.
Przyjaciele spojrzeli po sobie i na mnie. Pokiwaliśmy głowami. Snape poszedł kawałek dalej i otworzył drzwi na prawo. W środku znajdowała się o wiele lepiej wyposażone laboratorium niż pracownia w sali. Pomieszczenie było białe i nieskazitelnie czyste. Probówki stały w jednym kącie, w drugim różnej wielkości kociołki, a na trzeciej i czwartej ścianie były szafki ze składnikami.
-Tu będziecie warzyć eliksir wielosokowy oraz te, które nie będą wymagały mojej konsultacji. Widzę was tu dziś o dwudziestej.
Wyszliśmy do sali. Snape podchodził do każdego kociołka i usuwał zawartość. Potem jednym zaklęciem posłał kociołki do szorowania, ustawił stoły i sprzątnął podłogę.
-Draco, czy drużyna Slytherinu jest gotowa?
-Tak. Wygramy ten mecz. – Powiedział pewny siebie blondyn.
-Mam nadzieję, że puchar stanie na mojej szafce. Już dawno go tu nie było.
-Proszę być spokojnym, profesorze. – Uśmiechnęłam się. – Jako tako na miotłach się utrzymują.
Draco zmierzył mnie krytycznym spojrzeniem, a Snape złośliwie uśmiechnął.
-Z takim wsparciem na pewno wygramy. – Mruknął niezadowolony Draco.
-Ale ja w ciebie wierzę. – Ewelina oparła się o ramię blondyna.
-No my też. – Chemik oparł się o drugie ramię. Nagle podskoczył i skierował na mnie palec. – Nie odpowiedziałaś mi na pytanie!
-Co? – Spojrzałam na niego zaskoczona. Blaise chwycił mnie za ramię, na przemian pchając i ciągnąc za sobą.
-Do widzenia, profesorze. – Blaise odwrócił się przy wejściu. Widziałam jeszcze zdębiałe miny przyjaciół i Snape’a.
-Blaise, puść mnie. Przecież mogę iść sama. – Zaparłam się nogami, ale Chemik dalej ciągnął. Jakoś zaciągnął mnie po schodach, a przy wejściu do dormitorium zobaczyliśmy Notta i Mili. Patrzyli na nas zdziwieni, ale wciąż trzymali się za ręce.
-Mili! Teodor! Ratujcie! – Potknęłam się i przewróciłam na tyłek, ale Chemik tego nawet nie zauważył. Ciągnął mnie dalej. – No, ratujcie! – Krzyknęłam jeszcze na nich, ale zaczęli się śmiać. Wolną ręką, którą niestety nie sięgałam różdżki, ściągnęłam but i wymierzyłam w nich. Blaise gwałtownie mną szarpnął, ale obuwie doleciało do celu. Nott masował się po głowie, a przyjaciółka rozcierała ramię.
-Nie kręć się. – Warknął.
Przy Wielkiej Sali było pełno uczniów, ale jakoś nikt nie przejął się tym, aby mi pomóc. Szurałam po podłodze. Nagle Blaise przystanął koło drzwi do jednej z klas. Podnosiłam się, kiedy coś wielkiego mnie chwyciło i przerzuciło sobie przez bark. Po zapachu rozpoznałam Rona.
-Cześć, Risu. – Krzyknęłam. – Dzięki za twoją pomoc. Skrzaty nie będą musiały sprzątać…
-Bądź już cicho. – Mruknął Ron.
-Co się dzieje? – Zapytał cicho Chemik.
-Właśnie szedłem po Lucy. Harry chce ją widzieć.
-Mówił ci po co?
-Nie. Ostatnio niewiele nam mówi. Cały czas się na nas wydziera. Nie może się na niczym skupić. Chodzi rozdrażniony i przeklina wszystkich wokoło.
-Risu, może ty mnie postawisz? Krew mi mózg zalewa… - Poskarżyłam się, a Ron stanął.
-Tylko nie ucieknij. – Postawił mnie na podłodze. Zakręciło mi się w głowie i przytrzymałam się ściany.
-Jestem Ślizgonką, ale nie tchórzem. – Mruknęłam w odpowiedzi.
***
Draco stał i patrzył jak przyjaciel wyciąga Lucy z sali.
-Co się, kurwa, dzieje? – Warknęła Pazur.
-Riddle, język.
-Ale… ale… - Zaczęła, ale nie skończyła.
-Też chciałbym wiedzieć. – Mruknął Draco. Ostatnio czuł się dziwnie przygnębiony. Jego przyjaciel coraz więcej czasu spędzał z Lucy, a blondyn czuł coś na kształt irytacji, gdy widział ich razem, śmiejących się.
-Cokolwiek się dzieje, panna Evans jest na tyle inteligentną osobą, że poradzi sobie w sytuacji zagrożenia. – Odezwał się Snape, wyrywając ich z zamyślenia. – Myślę, że już dość czasu razem spędziliśmy. Do zobaczenia o dwudziestej.
Snape usiadł za biurkiem i zaczął oglądać eliksiry szóstego rocznika. Draco i Pazur wyszli i poszli do dormitorium zostawić torby. Tuż przy wejściu do Pokoju Wspólnego stali śmiejący się Nott i Mili. Gdy jedno się uspokajało, drugie podnosiło za sznurówkę adidas fioletowowłosej i na nowo wybuchali śmiechem.
Draco z wrażenia rozszerzył oczy.
-Cze…eść, Draco! – Wysapała Mili. – Cze…eść, Pazur! – Oparła głowę na ramieniu Notta. – Teo, trzymaj mnie, bo zaraz pęknę.
-Co wam tak wesoło? – Pazur zaczynała się uśmiechać.
-No bo… - Nott wziął wdech, a po chwili mówił już normalnie. – Przed chwilą widzieliśmy niezwykły przypadek. Zabini ciągnął Lucy za rękę. Tylko, że Lucy jechała na tyłku. Darła się, żebyśmy jej pomogli, ale jakoś… Nie chcę wtykać się w swoje sprawy. W nagrodę zarobiłem guza na głowie i but w rozmiarze 41.
-No co ty? – Ewelina przyjrzała się butowi. – Ciekawe, gdzie ona buty kupuje…?
-Co? – Dexter spojrzał na nią. – Ty w tej sytuacji, zastanawiasz się, gdzie Lucy kupuje buty?!
-Jestem dziewczyną, mój drogi. – Warknęła Pazur, wchodząc do Pokoju Wspólnego.
-Dziewczyny… - Westchnął Draco i wszedł za nią.
***
-Cześć, Harry. – Odezwała się. – Em, poprawka, cześć wszystkim.
W Pokoju Wspólnym Gryfonów było bardzo dużo ludzi. Przy ognisku siedzieli Ruda, Strix, Neville, Luna, Dean Thomas oraz wiele innych osób, których twarze rozmijały się Lucy z nazwiskami. Ludzie powitali ją niemal jednocześnie. Hermiona spojrzała na nią i uśmiechnęła się. Harry wstał.
-Na razie. – Rzucił przez plecy i wyszedł. Lucy poszła za nim. Zniknęli także Ron i Blaise.
Harry prowadził Lucy na błonia. Stanął przy samotnym drzewie. Nie patrzył na dziewczynę, tylko spoglądał na wzniosły zamek.
-Harry, co się dzieje? – Zapytała dziewczyna, podchodząc bliżej.
-Voldemort niedługo zaatakuje. Szykuje coś. Cieszy się z czegoś. – Powiedział cicho.
-Skąd to wiesz?
-Moja różdżka i Voldemorta są ze sobą połączone w pewien sposób. Tak samo jest z naszymi umysłami. On może wejść do mojej głowy, a ja do jego. Gdy Voldemort się z czegoś cieszy, boli mnie blizna. Gdy jest wściekły, tak samo.
Harry urwał, a Lucy nie wiedziała, co powiedzieć. Oczywiście, było jej szkoda Shellera, ale nic nie mogła na to poradzić.
-Wiesz, że moi rodzice nie żyją?
-Przykro mi. Ja swoich nawet nie znam.
Dopiero wtedy Harry spojrzał na nią.
-Ale ja ich znam. To Lily Evans i James Potter.
Chłopak czekał na jej reakcję. Dziewczyna stała i trawiła tę informację.
-Wtedy miałabym na nazwisko… - Lucy spojrzała mu w oczy. – Merlinie, jesteś moim bratem…
Chłopak pokiwał głową. Uciekł wzrokiem w bok, aby łzy nie spłynęły mu po policzkach. Lucy przytuliła się do niego.
-Ja mam rodzinę… - Mruknęła cicho. – Nie jestem sama na świecie… Mam… Mam brata…
Harry mocno trzymał ją w objęciach. Stali tak chwilę.
-Mamy inne nazwiska, ale jesteśmy bliźniakami. Twój wygląd… – Powiedział Harry. Lucy opierała się o drzewo.
-Jestem półmetamorfomagiem. Za pomocą różdżki mogę go zmienić. Tylko… nasze zdolności raczej się rozbiegają.
-Nie każde rodzeństwo ma takie same charaktery.
-Najwidoczniej. – Lucy uśmiechnęła się lekko.
Umilkli na chwilę, szczęśliwi, że mają na świecie jakąś rodzinę.
-No cholibka! – Na wzgórze wszedł Hagrid. – To ja mam szczęście, że gdziekolwiek pójdę, tam same pary. Powodzenia, Harry! – Olbrzym huknął Shellera w plecy, tak że upadł na Lucy i zadowolony poszedł dalej.
-Przepraszam.
-Nie szkodzi. – Lucy znów się uśmiechnęła. – Nie mówmy nikomu. Prorok i tak ma za dużo newsów na temat Hogwartu.
-Nie ma sprawy. – Ruszyli w stronę zamku. Nagle Harry przystanął i zaczął grzebać w kieszeni. – Mam tu coś dla ciebie. – Podał jej wycinek gazety.
„Malfoy niewinny
To, co ostatnio napisaliśmy, okazało się nieprawdą. Anonimowy informator pomylił nazwiska. Chodziło bowiem o Malfoga oraz o jego długo zapowiadaną narzeczoną Lucy Erans. Jednakże nie jest sekretem, że Dracona Malfoya oraz Lucy Evans łączy niezwykła przyjaźń. A czy przyjaźń między chłopakiem a dziewczyną jest możliwa? Raczej nie, prawda?”
-Dzięki, Sheller! – Lucy pocałowała go w policzek. – Mogę to pożyczyć?
-Możesz wziąć. Było na samym dole we wczorajszym Proroku Wieczornym.
-Dzięki, Harry! Na razie! – Lucy odbiegła w stronę zamku. Wbiegła do Wielkiej Sali, szybkim krokiem podeszła do stołu Slytherinu i usiadła koło blondyna. Przyjaciele popatrzyli na nią. – Cześć!
-Hej, Lucy. – Powiedziała ostrożnie Mili.
-Patrz! – Lucy zabrała mu talerz sprzed nosem, a podsunęła wycinek z gazety. Draco warknął coś pod nosem. – Czytaj, idioto. – Nakazała mu. Obserwowała jak oczy blondyna najpierw leniwie, a potem coraz szybciej pochłaniają tekst.
-Co tam jest? – Pytali przyjaciele.
-Jak to co? Właśnie unieważnili nasze zaręczyny! – Krzyknął uradowany Dexter.
*****
W jego prywatnym salonie znów usadziłam się naprzeciwko kominka na kanapie.
- Dużo czasu spędzasz z panem Daviesem… - Powiedział, podając mi kubek z herbatą.
- Zazdrosny jest o ciebie. – Powiedziałam cicho. - Takie przynajmniej odnoszę wrażenie. – Dodałam pod jego zdziwionym spojrzeniem.
- Może powinnaś spojrzeć na niego pod kątem zaleceń twojego ojca w sprawie przyszłych zaręczyn? – Podrzucił to niby beztrosko, jednak z delikatnie przymrożonymi oczami, co świadczyło o jego niezadowoleniu.
- Dobrze wiesz, że tego nie zrobię. – Patrzyłam hardo prosto w jego czarne oczy. – Jeśli już miałabym kogoś „rozpatrywać” – Nakreśliłam cudzysłów w powietrzu. – To była by to osoba o bardzo podłym charakterze, wredna, uszczypliwa, ale też zdolna do czułości i przede wszystkim siedząca w fotelu, w tym pomieszczeniu. – Mówiłam z rosnącym cynicznym uśmiechem na ustach. Nie zdążył nic odpowiedzieć, a ja wpakowałam się na jego kolana i wtuliłam w ramiona. – Nie odsuwaj mnie od siebie… - Szepnęłam w zagłębienie jego szyi. – Potrzebuję ciebie, twojego towarzystwa…
- Dobrze wiesz, że to niemożliwe… - Odszepnął obejmując mnie. – Za dużo przeszkód…
I nagle doznałam olśnienia. – Kur… - Poderwałam się z jego kolan i zacięłam pod bacznym spojrzeniem jego czarnych oczu. – De! Severusie! Przecież jestem jego córką!! – Stałam podekscytowana z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Wiem doskonale, jednak nie rozumiem co to ma wspólnego z naszą rozmową. – Patrzył na mnie z powątpiewaniem, poprawiając się w fotelu.
- A taki, że skoro chce żebym sobie wybrała narzeczonego, to go sobie wybiorę, a on chcąc mnie za swoją następczynię będzie musiał się zgodzić z moim wyborem i już! – Delikatnie podskakiwałam w miejscu.
Snape nie był przekonany co do mojego sposobu myślenia. Posiedziałam u niego jeszcze i w fantastycznym humorze wróciłam do dormitorium.
Następny dzień przyniósł bardzo ciekawe wydarzenia. Nie dość, że Lucy ma problemy z Draco, nie mogła zmienić swojego wyglądu, Neville prawie nas zabił na eliksirach, Harry chodzi przygnębiony, Można by powiedzieć, że Chemik uprowadził Evans, to jeszcze Snape kazał mi, Blaise’owi, Draco i Lucy ważyć eliksiry dla mojego ojca ! Pogięło?!
Jedyny pozytywny aspekt w całym tym pokręconym dniu była wiadomość w Proroku Codziennym, na samym dole ostatniej strony unieważniająca zaręczyny Malfoy’a! Rządzę, nie ?! Haha! Wystarczyła sowa z malutkim listem do pani Skeeter z podpisem jako „Panna Riddle” i od razu wszystko przyniosło efekty. Co prawda nie wykazała się zbytnią inteligencją, ale co tam!
Szlag jasny mnie trafił, kiedy w pierwszy dzień naszej pracy z Severusem zamknął się z Lucy w oddzielnej pracowni… Ja wiem, że oni nie mają ze sobą nic więcej wspólnego, ale to było takie denerwujące… Razem z chłopakami dość szybko uwinęliśmy się z eliksirami. Wieczór spędziłam razem z Mili na oglądaniu dobrych mugolskich filmów. Niestety, Lucy spała jak zabita… Wydawała się dziś taka nieobecna, smutna…
Następny dzień nie przyniósł niczego dobrego. Już z samego rana Evans wywaliła mnie z łazienki, blokując dostęp do kosmetyków, w rezultacie musiałam iść w niepełnym makijażu ! Ja ! W pomalowanych jedynie rzęsach! Skandal! Jednak mój mniej ostry makijaż spotkał się z przychylnością elity.
Do obiadu było z deka nudno. Co prawda razem z Chemikiem wydurnialiśmy się na większości lekcji, a McGonagall miała już nas po dziurki w nosie, jednak nie działo się nic szczególnie wartego uwagi.
Jadłam i kątem oka obserwowałam Severusa siedzącego przy stole prezydentialnym. Gdy do Wielkiej Sali wbiegła Strix i bez martwienia się o konwenanse podbiegła do profesor Transmutacji, Snape siedzący obok wstał szybko i wybiegł z Sali. Nie wiele myśląc, porwałam torbę i pobiegłam za nim.
Sheller i Ruda siedzieli przed wejściem do łazienki Jęczącej Marty… Chłopak był blady, a przerażenie w jego oczach ogromne.
W pomieszczeniu… Cała łazienka była zdemolowana. Ubikacje powysadzane, lustra popękane, dziury w ścianach, na podłodze pełno wody i krwi… Draco leżący na posadzce…
Podbiegłam do Dextera. Snape wykonywał skomplikowane ruchy różdżką i wypowiadał inkantacje w starej łacinie…
- Odejdź. – Mruknął profesor między zaklęciami. Ja jednak nie odeszłam. Klęczałam na mokrej podłodze, gładząc blondyna jedną ręką po twarzy, a drugą ściskając ramię nauczyciela. Po chwili poczułam, jak Severus podnosi się. – Zabieram go do skrzydła. – Mruknął cicho, spokojnie i lodowato. Był bardzo zdenerwowany.
- Czy mogę jakoś pomóc? – Zapytałam w czasie, gdy wyczarował nosze i delikatnie lewitując chłopaka, ułożył go na nich.
- Trzymaj przyjaciół z dala od skrzydła. Tłok i zamęt może mu tylko zaszkodzić.
Kiwnęłam jedynie głową i cmoknęłam Severusa w policzek, zanim prawie wybiegł z łazienki dziewcząt.
Skierowałam się do Sali od Numerologii. Blaise siedzący pod ścianą wyglądał na spokojnego i niczego nieświadomego człowieka.
- Merlinie, Pazur! – Krzyknął gdy stanęłam obok niego. – Co ci się stało? – Lustrował mnie przerażonym spojrzeniem. – Wyglądasz jak siedem nieszczęść. – Powiedział już ciszej ciągnąć mnie do najbliższej łazienki.
Faktycznie wyglądałam okropnie. A raczej moje ubranie… Spódnica, rajstopy i buty były przemoczone a na białej koszuli widać było zacieki krwi i wody.
Chemik już wyciągał różdżkę, ja jednak zaprotestowałam. – Dam sobie rade, Blaise. - Zaklęcia nie są jego mocną stroną. Uśmiechnęłam się do niego i doprowadziłam do porządku kilkoma zaklęciami.
- Mów, co się stało. – Zażądał chłopak. Opowiedziałam mu tyle, ile wiedziałam sama i wróciliśmy do klasy.
Po skończonych lekcjach starałam się odwieść przyjaciół od odwiedzin Malfoy’a i Lucy, która pół dnia przy nim czuwała. Jednak bezskutecznie, choć co prawda jakoś specjalnie się nie starałam. Kiedy tylko weszliśmy do pomieszczenia szpitalnego, pani Pomfrey nakrzyczała na nas i wyrzuciła, nie udzielając żadnych informacji.
Siedzieliśmy wszyscy w Pokoju Wspólnym, każdy zajęty swoimi sprawami. Pisałam sobie spokojnie esej na Historię Magii o powstaniu krasnoludów w zachodniej Rosji w czwartym wieku naszej ery. Jednak każdy z elity zamartwiał się o stan przyjaciela.
Nie zwracałam czasu na upływający czas i ani się nie obejrzałam, zostałam sama w Pokoju Wspólnym. Po chwili zegar wybił pierwszą.
Nie przejęłam się tym jednak. Poszłam do dormitorium i najciszej jak mogłam przebrałam w cieplejsze ubrania, zabrałam gruby koc i laptopa.
Największym mankamentem całego Hogwartu jest brak zasięgu!! Są zaledwie dwa miejsca w których Internet jako tako działa. Z uwagi na to, że była połowa grudnia udałam się do północnego skrzydła zamku na najwyższym piętrze.
Było to miejsce najrzadziej używane przez uczniów i nauczycieli.
Zawinęłam się w koc i odpaliłam komputer. Pomimo późnej pory większość moich znajomych było dostępnych.
Pisałam z przyjaciółmi. Wszyscy skarżyli się, że już tęsknią. Mój stary dobry przyjaciel Wisienka lamentował, że nie może się spotkać i że bardzo tęskni.
W pewnym momencie usłyszałam kroki i wołanie.
- Pazur? – Od razu poznałam cichy głos Blaise’a.
- Jestem! – Odpowiedziałam.
- No jesteś, miśku! – Blaise podszedł do mnie i usiadł obok. –A co robisz?– Zapytał, patrząc w ekran.
-Piszę z przyjaciółmi z Polski. – Uśmiechnęłam się do przyjaciela.
- Oo! No to fajnie. Wszyscy się martwią o ciebie. –Powiedział z uśmiechem. – Mili wszczęła alarm jak nie widziała cię w Pokoju Wspólnym ani w dormitorium.
- Oj, bez przesady! – Uśmiechnęłam się do niego szeroko.
- Nie bez przesady, kochanie! Wiesz jak Daniel drży o ciebie?
- Chemik! – Warknęłam i ukułam łokciem w bok. – Przestań noo! To że ojciec chce żebym za niego wyszła, nie znaczy, że to zrobię!
- Panno Riddle! Panie Zabini! – Zimny głos Snape’a sprowadził nas do pionu. - Czy wiecie, która godzina? – Warknął nauczyciel.
- Tak, profesorze. – Uśmiechnęłam się do mężczyzny. – Dokładnie druga dwadzieścia dziewięć. – Poszerzyłam swój uśmiech widząc, że twarz Sewerusa traci swój ostry wyraz.
- Dobrze, że jesteście Ślizgonami, bo był bym zmuszony odjąć wam punkty. – Mruknął, opierając się ramieniem o filar naprzeciwko mnie i Zabiniego.
- To ja może już pójdę… - Stwierdził chłopak i zostawił nas, żegnając się kulturalnie.
- Dlaczego nie śpisz? – Zapytał z lekko wyczuwalną troską w głosie.
- Właściwie to nie wiem. Nie mogłam zasnąć, po prostu. - Usiadł na miejscu Chemika i przytulił mnie. - Muszę napisać ludziom, że spadam. – Powiedziałam i tak też zrobiłam zanim zamknęłam laptopa. Dopiero po odłożeniu go na ziemię usiadłam okrakiem na Severusie i uśmiechnęłam się lubieżnie. Pochyliłam się i wyszeptałam wprost w jego niewielkie ucho – A może zaprosi mnie pan, panie profesorze, na dodatkowe lekcje z zakresu magomedycyny?
- Nie prowokuj, Riddle. – Warknął lekko zachrypniętym głosem.
- Kilka lekcji z podstaw byłoby naprawdę bardzo pomocnych. – Uśmiechnęłam się do siebie i przygryzłam delikatnie płatek jego ucha, co zaowocowało lekko przyspieszonym oddechem profesora. – Mam nadzieję, że pomoże mi profesor z pewnym problemem… - Zwiesiłam głos i przejechałam delikatnie językiem po jego szyi tuz pod uchem. – Problemem narastającym za każdym razem, gdy profesora widzę lub pomyślę o panu, panie profesorze.
- Jakie są objawy owego problemu, panno Riddle? – Mruknął, podejmując grę. Moje podniecenie rosło. Jego dłonie znalazły się na moich udach.
- Objawia się szybszym oddechem, gorącem na całym ciele i nieznośnym pulsowaniem w dole brzucha… - Kolejny raz przejechałam językiem tym razem po linii jego szczęki.
- Czy dochodzi do tego wilgotność i obrzmienie? – Mówiąc, przesunął dłonie w górę.
- O tak, profesorze. – Szepnęłam tuż koło kącika ust mężczyzny.
- Jest pani w stanie pokazać, w którym miejscu dokładnie? – Mruknął wprost do mojego ucha i tym razem to on delikatnie je przygryzł.
- Wystarczy, że profesor jeszcze odrobinę podniesie dłonie… - I w tym momencie jego dłonie znalazły się tuż przy przyczynie mojego cierpienia.
***
Jej wilgotne koronkowe stringi, przyspieszony oddech i delikatnie zachrypnięty głos działał na mnie pobudzająco. Brak rozładowania napięcia od dłuższego czasu spowodował, że z wielką chęcią podjąłem jej grę.
- Jestem w stanie pani pomóc, panno Riddle. – Szepnąłem. – Jednak w tym celu musimy udać się w bardziej odpowiednie miejsce.
- A co profesor powie na zostanie tutaj? – Mruknęła, zmieniając pozycję. Wyprostowała plecy i objęła mnie nogami w pasie, przysuwając się do mnie. Dzięki ułatwionemu dostępowi do szyi młodej dziewczyny, zacząłem ją całować .
- Istnieje ryzyko, że ktoś nas przyłapie…
- Co dodatkowo zwiększa mój problem, profesorze… - Jęknęła cichutko, gdy przygryzłem skórę jej szyi.
Jej jęk obudził wszystkie argumenty przeciwko… Położyłem ręce na jej plecach i odsunąłem od siebie pomimo podniecenia.
- Wystarczy tej konwersacji, Riddle. – Powiedziałem już normalnym zimnym głosem, postrachu Hogwartu.
Wykrzywiła usta i sapnęła zirytowana. – I po raz kolejny muszę sama się uporać ze swoim problemem. – Warknęła, schodząc z moich kolan, jednak jej mimika nie wskazywała na rozdrażnienie.
Przez ułamek sekundy analizowałem to, co powiedziała, a przed moimi oczami pokazał się obraz jej nagiej na moim łóżku…
- Zostawię to bez komentarza. – Powiedziałem jeszcze zimniej, zły na siebie i na nią.
- Merlinie! Severusie! – Jęknęła z rezygnacją. – Czy ty nie rozumiesz, że naprawdę nic by się takiego nie stało, gdybyśmy się do siebie zbliżyli? – Mówiła z rosnącą złością.
- Ewelina. Naprawdę jest za dużo przeciwwskazań dla takiego działania. – Mówiąc, uświadomiłem sobie, że pierwszy raz w stosunku do niej użyłem jej imienia. Riddle’ówna również to wyłapała, bo stała i patrzyła na mnie dziwnie.
- Aż mnie ciarki przeszły. – Powiedziała, przytulając się do mnie. – Dlaczego ty jesteś taki uparty? – Westchnęła w moją klatkę piersiową. – Naprawdę sądzę, że wcale nie jest tak źle, tylko my, a raczej ty wyolbrzymiasz problem.
- Uważam, że to nie jest ani miejsce, ani odpowiednia pora na tego typu dyskusje.
Wróciłem do swoich komnat i z głową pełną sprzeczności skierowałem się prosto do sypialni.
Warto było czekać. Sytuacja z Lucy zabawna ;) Ewelina + Severus = ? Wyjdzie im czy Davies się wtrąci z tym ślubem? Draco w szpitalu - jak się domyślam po sectumsemprze Harrego? Pozdrawiam i czekam na więcej ;*
OdpowiedzUsuńSnape to zawsze wszystko popsuje, co za koleś xD Mam nadzieję, że z Draco będzie wszystko w porządku :)
OdpowiedzUsuń