środa, 31 lipca 2013

Rozdział 28



Tak na wstępie chciałyśmy przeprosić za opóźnienie... Niestety obie cierpimy na brak wolnego czasu, a ja na dodatek mam krótką pamięć.
Bardzo dobrą, ale krótką ;)
Zapraszam do czytania i pozdrawiam serdecznie, Ebi ;*


Z mojego gardła wydobył się przeraźliwy pisk, potknęłam się i gdyby nie Mili oraz Teo, sturlałabym się na sam dół schodów. Mówili jedno przez drugie, chcąc dowiedzieć się, o co chodzi i pomagając mi usiąść. Szarpałam za cieniutkie bransoletki na lewym nadgarstku, kilka nawet rozerwałam, a kolorowe koraliki posypały się po schodach. Łzy ograniczały mi widoczność, jednak byłam w stanie zorientować się, że mój Mroczny Znak nie dość, że zmienił kolor na głęboką czerń i zrobił się wypukły, to jeszcze wąż wił się wokół mojej dłoni.
- Pazur… - Do mojej świadomości dotarł cichy szept przerażenia Notta. – Ewelina! – Teraz krzyknął, stawiając mnie na nogi. – Twój ojciec cię wzywa… - Szepnął, gdy spojrzałam na niego z zainteresowaniem. Momentalnie zbladłam.
- Co się dzieje? – Dobiegły mnie zaniepokojone głosy Daniela i Dextera.
- Jaszczurka… Wzywa… Mnie… - Jąkając się, wyciągnęłam delikatnie w ich stronę rękę ze Znakiem.Obaj zbledli, jednak Dexter po chwili oprzytomniał i łapiąc mnie za rękę, pociągnął w stronę wyjścia.
Biegliśmy przez błonia w stronę Zakazanego Lasu.  Zatrzymaliśmy się dopiero na okrągłej polance.
- Dotknij teraz końcem różdżki Znaku. – Wysapał. – No i się teleportujesz przed moim domem albo od razu w gabinecie Pana.
- Dzięki. – Uśmiechnęłam się do niego i przytuliłam krótko.

Po wykonaniu wskazówek Draco, faktycznie teleportowałam się w posiadłości Malfoy’ów, tyle, że w salonie, czym przestraszyłam Narcyzę siedzącą w fotelu przy kominku.
- Bardzo przepraszam, Pani Malfoy. – Powiedziałam jedynie i od razu pobiegłam w stronę gabinetu ojca. Nie bawiłam się w żadne konwenanse. Wpadłam do pokoju kierując się w stronę barku. – Czego ode mnie chcesz? – warknęłam.  Ból w nadgarstku osłabł, jednak budził we mnie głęboką irytację.
- A może byś się najpierw przywitała? – Drgnęłam, gdy syknął za moimi plecami.
- Mam zły dzień. – Westchnęłam głośno, odwracając się. Podeszłam do fotela i opadłam ciężko na mebel.
- Czy możesz mi wyjaśnić, dlaczego w Proroku Codziennym piszą o Tobie i Severusie?- Patrzył na mnie pociemniałymi oczami.
- Ta sprawa jest już wyjaśniona, ojcze. – Powiedziałam spokojnie, jednak wyginałam nerwowo palce. – To nieporozumienie spowodowane zbyt bujną wyobraźnią jakiegoś dzieciaka.
- Rozumiem. – Mruknął, patrząc na mnie podejrzliwie. -  Jakich mężczyzn bierzesz pod uwagę? – Pytanie ojca, który w tym samym czasie usiadł na drugim fotelu, zupełnie mnie rozbroiło.
- Że jak? – Moja kompletnie nieinteligentna odpowiedź na zadane pytanie rozzłościła go.
- Faktycznie masz zły dzień. – Syknął. – Jakich mężczyzn bierzesz pod uwagę względem zaręczyn, które nawiasem mówiąc, mogłyby odbyć się w trakcie balu Sylwestrowego. – Widać było po nim, że zaczyna tracić do mnie cierpliwość.
Patrzyłam na niego ogłupiała, jednak szybko się pozbierałam. Wstałam i nalałam sobie kolejną porcję whisky.
- Jak na razie nie myślałam o tym. – Odpowiedziałam po wypiciu trunku. – A tak właściwie to w ogóle nie uśmiecha mi się wychodzenie za mąż w tak młodym wieku… - Mruknęłam, nalewając do szklanki alkohol.
- Dość tego!– Syknął przeciągle, gdy już trzeci raz w ciągu zaledwie kilku minut przechyliłam szklankę. – Zrobisz to, co ci rozkażę! – Podnosił głos. – Jesteś moją córką! A MOJA córka powinna świecić przykładem! Tymczasem ty zachowujesz się jak trudne, rozpieszczone dziecko!
- A czy ty nie przesadzasz? – Warknęłam. Byłam coraz bardziej zdenerwowana. – Ile ja mam lat żeby wychodzić za mąż?! Chcę coś w życiu osiągnąć, a nie zostać kura domową i bawić rozwydrzone, małe potworki!
- Masz się odnosić do mnie z szacunkiem! – Syknął wstając z fotela.
- Znowu mnie potraktujesz Cruciatusem? – Zaszydziłam. – Poza tym! To, że jesteś moim ojcem nie daje ci najmniejszego prawa decydowania o mojej przyszłości! – Wrzasnęłam. – Jeśli będę chciała wyjść za mąż to, to zrobię, ale nie z twojego polecenia. – Mówiłam już ciszej.
- Zrobisz dokładnie to, co JA uznam za stosowne! – Syczał na mnie wściekle.
- I kto tu się zachowuje jak rozwydrzone dziecko?! Ciągle tylko ja i ja!– Warknęłam. Chwyciłam butelkę Ognistej i zrobiłam zaledwie dwa kroki, gdy blada dłoń zacisnęła się na moim nadgarstku.
- Milcz! – Sycząc, popchnął mnie tak, że nie wiele brakowało, a wpadłabym na stolik. Z furią w oczach wyprostowałam się i opadłam na fotel, pociągając spory łyk alkoholu. – Skoro ty nie zdecydowałaś się nad wyborem narzeczonego, zrobiłem to za ciebie. – Syczał wściekle, siadając za biurkiem. – Masz do wyboru Dracona Malfoya, Torfinna Rowle lub Daniela Daviesa.
Patrzyłam na niego z wielkimi oczami. – Dlaczego akurat oni? – Warknęłam i odstawiłam butelkę na stolik.
- Młody Malfoy jest w tej chwili najlepszą partią. – Dalej syczał i przeciągał samogłoski, jednak jego furia zanikała. – Nie tylko ze względu na majątek i pozycję. Natomiast młody pan Rowle jest obiecującym śmierciożerą ze świetlaną przyszłością na wysokim stanowisku w Ministerstwie Magii. – Siedziałam cicho już lekko uspokojona. – Co się tyczy pana Daviesa… - Tu zamyślił się lekko. – Jego rodzice są bardzo lojalnymi sługami, a on bierze z nich przykład. Również jest dobrą partią, po za tym wykazuje duże zainteresowanie twoją osobą.
Siedzieliśmy cicho. Ja osłupiała starałam się przyjąć do wiadomości to, co właśnie usłyszałam, on czekał zapewne na jakąś reakcję z mojej strony.
- Okej… - Powiedziałam wolno. Podniosłam się i łapiąc butelkę za szyjkę, skierowałam się chwiejnym krokiem do drzwi. Voldemort pokręcił jedynie głową z dezaprobatą.

Idąc do swojego pokoju, popijałam alkohol z gwintu. Szok ustępował miejsca goryczy i smutku. Wiedziałam, że jestem na przegranej pozycji… Będąc córką, „największego czarnoksiężnika wszechczasów”, nie miałam czegoś takiego jak własne zdanie… Tego ojca nie da się „wychować” jak każdego normalnego ojca normalnej nastolatki…

Siedziałam na łóżku i żałowałam, że nie mam ze sobą żadnego grającego sprzętu. Butelka zrobiła się do połowy pusta… Albo została jeszcze w połowie pełna… A ja byłam już pijana. Kiwałam się w przód i tył, nucąc i podśpiewując smętne melodyjki. W oczach cały czas miałam łzy… Potrzebowałam teraz ramienia do wypłakania… Zaczęłam tęsknić za bliskością, jaką mogłam się cieszyć będą z Myszą… Za jego ciepłem, czułością… I wtedy przed oczami pojawiła mi się scena w sypialni profesora… Zapłakałam, wydając z siebie niekontrolowany dźwięk rozpaczy… Kochałam tego, wcale nietłustowłosego, dupka z lochów, a on się nawet jako opiekun, nie zainteresował co się ze mną dzieje!!
Nagle rozległo się pukanie. – Proszę! – Krzyknęłam i przykryłam twarz poduszką, leżąc na wznak.
Słyszałam przytłumione kroki i poczułam zapadający się bok materaca pod czyimś ciężarem.
- Co się stało? – Głęboki, miękki głos dotarł do moich uszu, wywołując u mnie przyjemne dreszcze.  Usiadłam i spojrzałam w czarne oczy Mistrza Eliksirów.
- Ojczulek, każe mi wybierać między Rowle’em, Malfoy’em a Davies’em. – Mówiłam bezbarwnie.  Oczy mu pociemniały i zacisnął szczękę. Łzy napłynęły mi do oczu i w tym momencie przytulił mnie mocno, nic nie mówiąc.
Siedzieliśmy tak chwilę. – Wracamy do szkoły? – Zapytał tym swoim spokojnym, ciepłym głosem, który tak mnie wku*wiał.
- Okej. – Mruknęłam.

Przerwa świąteczna zbliżała się wielkimi krokami. Po wizycie u ojca nie marnowałam czasu i od razu zebrałam Elitarną Elitę do mojego i dziewczyn dormitorium.
 - Co ty pie*dolisz? – Wyrwało się Teo za co oberwał w głowę od Mili. – No sorry, ale błagam was! Rowle? Przecież to ostatni cieć! – Był absolutnie oburzony.
- Pazur… - Cichy głos Draco zwrócił na siebie moją uwagę. – Ale.. Nie, no wiesz… Nie bierzesz mnie pod uwagę? – Zacinał się biedny. Przytuliłam go mocno.
- Nie, Dexter. - Uśmiechnęłam się perfidnie. – Nie mogłabym wam tego zrobić. – Uśmiechnęłam się do niego szeroko.
- A co z Daviesem? -  Szepnął mi do ucha Blaise, tak aby Daniel siedzący najdalej ode mnie nic nie słyszał. 
- Szczerze to nie chcę wychodzić za kogokolwiek! – Powiedziałam załamana. Przyjaciele starali się wspierać mnie w tej sytuacji.

Dni mijały powoli i monotonnie. Po incydencie z Parkinson, większość szkoły jeszcze częściej wytykała mnie palcami, a przyjaciele często żartowali na temat moich nieobecności w ich gronie.

 Mili przestała mnie już unikać, ale jeszcze traktowała mnie z rezerwą. Zwierzyłam się Lucy z moich uczuć do profesora.  Nie potępiła mnie, wręcz wspierała.
Snape, ograniczył nasze kontakty do minimum… Znowu… I Znów skończyło się dość spektakularnie…
Szłam z Danielem do biblioteki nadrobić zaległości. Rozmawialiśmy sobie spokojnie, gdy natknęliśmy się na Snape’a znęcającego się nad młodszymi Gryfonami. Davies nie zwrócił na niego większej uwagi, za to ja patrzyłam na niego „maślanym wzrokiem”.
- Dość tego! – Warknął Daniel i zatrzymał się za kamiennym posągiem jakiegoś wojownika. – Co się z tobą dzieje, Pazur?
- Nic się ze mną nie dzieje. – Powiedziałam i patrzyłam na niego z delikatnym zdziwieniem.
- Kochasz go? – Mruknął ze smutkiem wymalowanym na twarzy.
- Daniel… - Nie chciałam tego mówić. Nie w takim miejscu, gdzie ktoś może usłyszeć. – Tak. – Szepnęłam, patrząc chłopakowi w oczy. Posmutniał i kręcąc przecząco głową, odwrócił się i poszedł w stronę biblioteki. – Daniel?! – Krzyknęłam, jednak nie doczekałam się żadnej reakcji.
Dogoniłam chłopaka przed wejściem do biblioteki.
- O co chodzi? – Tym razem to ja złapałam go za przegub i odwróciłam w swoją stronę.
- O nic… - Mruknął. – Zupełnie o nic… - Pokręcił głową i wszedł do biblioteki.

- Nott?! – Wrzasnęłam mniej więcej godzinę później, wchodząc do Pokoju Wspólnego Slytherinu.
- Co jest? – Wyłonił się zza oparcia jednej z kanap.
- Czy wiesz może, co się dzieje z Daviesem ? – Zapytałam, siadając koło niego. – Jak szliśmy do biblioteki natknęliśmy się na… - Zaczęłam, ale uświadomiłam sobie, że za dużo osób może przysłuchiwać się rozmowie, zwiesiłam głowę i nachyliłam nad jego ramieniem, szepcząc do ucha. – Na Snape’a się natknęliśmy… Zapytał się czy coś do niego czuje… Jak powiedziałam, że tak, to się zdołował i nie chciał ze mną więcej gadać… Ale nie mów nikomu… - Szepnęłam i patrząc na niego, zachichotałam. – I zamknij usta mój drogi.
- Wow… Pazur… To żeś mi system rozje*ała… - Kręcił głową w niedowierzaniu. – Nie wiem… Może się chłopak zakochał? – Podsunął, na co ja zgarbiłam się. – Pogadam z nim. – Powiedział, obejmując mnie po przyjacielsku, mówiąc akurat to, o co miałam go poprosić. Był dla mnie jak starszy brat..
- Dzięki. – Uśmiechnęłam się do niego i cmoknęłam krótko w policzek i odsunęłam, żeby nie było plotek.  – A jak tam z Mili? – Uśmiechnęłam się figlarnie i w tym momencie dołączyły do nas moje współlokatorki z Dexterem i Chemikiem.

Na rozmowie z przyjaciółmi zeszło mi sporo czasu. Kilka godzin przed cisza nocną postanowiłam urządzić sobie spacer. Wpadłam do dormitorium i ubrałam się ciepło i wygodnie. Wychodząc zostawiłam za sobą kilkanaście zdziwionych twarzy… W końcu córka Lorda Voldemorta nie codziennie pokazuje się w płaskich kozaczkach z kożuszkiem sprzed 3 sezonów!

Zawinięta na tyle, ile powalała mi to potrzeba oddychania i posiadania rozległego pola widzenia, spacerowałam po błoniach, zachwycając się zimowym krajobrazem północnej Szkocji i starałam się wyczuć świąteczną atmosferę. 
Wydarzenia ostatnich dni wcale nie były pomocne… Nie mam pojęcia, co jest między Lucy a Dexterem! Mogliby się określić o co chodzi! Ale niee bo poo coo!! Jeszcze te „zaręczyny”… No ale.
Idąc tak i kontemplując nad sensem życia nastolatków, natknęłam się na Snape’a.
- Panna Kossak. – Jego zimny głos doprawiony był ledwo wyczuwalną troską. – Co pani robi na błoniach tuż po ciszy nocnej?
- Właściwie to nawet nie wiedziałam, że już tak późno. – Uśmiechnęłam się do niego delikatnie, a serce rozrywało się na kawałki… - Już wracam do zamku. – Dodałam smutnym głosem.
Podszedł do mnie i okrył częścią peleryny sprawiając, że chcąc nie chcąc, przytuliłam się do jego boku. – Masz może ochotę na ciepłą herbatę? – Zapytał cicho i delikatnie.
Takiego go lubiłam… Pod warstwą obojętności i chłodu czającą się czułość i opiekuńczość…
- Żałuję, że nie możemy przebywać razem częściej… - Szepnęłam. – Nie chcę ci się narzucać… - Mruknęłam, chcąc wyrwać się z objęcia jego silnego ramienia
- Nie narzucasz się. I przestań się tak wiercić! - Warknął i skierował w stronę lochów.

***
- Ej, Lucy. – Czyjeś szturchnięcia wyrwały mnie ze snu. – Nie powinnaś tutaj spać.
W Pokoju Wspólnym było ciemno, nawet wiecznie palący się w kominku ogień wygasł. Przez zaczarowane okna nie wlatywało żadne światło. Spojrzałam spod na wpół przymkniętych oczu na postać, która stała nade mną. Rozpoznałam zarys chłopaka.
-Nie gniewasz się na nas, prawda? – Zapytała postać, a ja rozpoznałam zdenerwowanym głos Ślizgona.
-Przepraszam, Blaise. Ja po prostu… - Urwałam. Nie wiedziałam co dalej powiedzieć. Nie chciałam się tłumaczyć, jak i nie chciałam kłamać. Niemal czułam w powietrzu ciepły uśmiech przyjaciela. Podszedł do mnie i po chwili leżałam swoją głową na jego kolanach. Gładził mnie po włosach. Nic nie mówił. Mijały minuty, ale sen już mnie nie łapał. W końcu minęła godzina, a za nią druga.
-Która godzina? – Zapytałam w końcu.
-Dochodzi czwarta. – Wydawało mi się, że jego umysł zaprzątają różne myśli. – Jak to jest nie móc być z osobą, którą kochasz?
-Nie wiem. Nie byłam w takiej sytuacji. Pewnie strasznie.
-A Draco cię nie pociąga?
Nie odezwałam się. Draco… to wyjątkowo irytujący osobnik… na którego zawsze mogę liczyć. Przyjechał do szpitala, martwił się, opiekował się mną. Zawsze był blisko i pomagał mi jak tylko mógł, mimo że znamy się zaledwie 3 miesiące. To niedługi czas. Czas, w którym znalazłam przyjaciół.
-Odpowiedz, Lucy. – Nalegał Chemik.
-Najpierw powiedz, co to za zapach.
-Jaki zapach?
-Ten, który od ciebie zalatuje.
W Pokoju zjawiły się dwa skrzaty, które zaczęły sprzątać i rozpalać w kominkach. Wśród nich zauważyłam tego z początku roku. Oba stworzenia przestraszyły się, widząc nas i próbowały zniknąć w pokłonach. Ten, który ze mną wtedy rozmawiał niemal dotykał nosem podłogi. Wstałam i podeszłam do niego powoli.
-Nie powinieneś mnie wtedy obrażać. – Powiedziałam, klękając przed skrzatem. – Jednak niesłusznie uniosłam się gniewem. Wybaczysz mi?
-Przestań, to tylko skrzat. – Rzuciła Parkinson, która pokazała się w drzwiach. Była sama i lekko chwiejnym krokiem szła do swojego dormitorium. – Tym potworom to dobrze. Nie muszą myśleć. Mają od tego panów… - Mopsica wtoczyła się po schodach i zniknęła u siebie, co chwilę później potwierdził trzask drzwi.
-Więc? – Znów spojrzałam na skrzata, całkowicie ignorując wypowiedź Mopsa.
-Co tylko panienka każe. – Mruknął.
-Nie tak. Jak na ciebie wołają?
-Mruk.
-Więc, Mruku? Wybaczysz mi? – Skrzat patrzył na mnie. Przenikliwie przeszywał mnie wzrokiem, poszukując choćby pretekstu do nabijania się.
-Jeśli Mruk może cokolwiek chcieć, to chciałby przebaczenia panienki.
-Czyli sprawa załatwiona. – Uśmiechnęłam się do Mruka i wstałam. – Chodź, arystokrato. Idziemy się przejść. Odpowiesz mi na kilka pytań.
Blaise podniósł się z kanapy i poczłapał za mną. Wyszliśmy na korytarz, a po chwili do Wielkiej Sali. Usiedliśmy naprzeciw siebie przy naszym stole. Chemik oparł łokcie na blacie, a na nich swoją głowę.
-Więc, panie Zabini? – Uśmiechnęłam się złośliwie. – Ja wciąż pamiętam.
-Czyli też pamiętasz o moim pytaniu?
-Niestety tak.
-Jaką będę miał pewność, że odpowiesz?
-Moje słowo. – Chemik zmierzył mnie spojrzeniem. Lustrował, a w końcu tylko westchnął.
-Pamiętasz, jak się kiedyś upiliśmy? – Pokiwałam głową. – Jak wracaliśmy, spotkaliśmy Rona. Nie pamiętam dlaczego, ale zostawiłem cię. Poszedłem wtedy z nim i… - Chemik ukrył twarz w dłoniach. – To jego perfumy. Są specyficzne, a nie zdążyłem się wykąpać.
-Chcesz powiedzieć, że ty i Ron…? – Blaise nieznacznie pokiwał głową. – Merlinie…
-Nie mów nikomu. Dopiero co było głośno w Hogwarcie, a Prorok Codzienny miał pełno nowych wiadomości od „anonimowego informatora”. – Wycedził z jadem ostatnie dwa słowa.
-Spoko, Chemik.
-Dzięki. – Posłał mi słaby uśmiech. Nagle na jego twarz wlazł okropny uśmiech. – Więc, wracając do pytania o ciebie i Dracona… Odpowiedz.
-Em…
Drzwi Wielkiej Sali się otworzyły. Wszedł Dumbledore. Nie bacząc na nic, podniósł rękę z różdżką i zaczarował sufit hali. Dopiero wtedy nas spostrzegł i uśmiechnął się po przyjacielsku.
-Dzień dobry, moi kochani. – Podszedł do nas. Oparł dłonie o barki Chemika, który chwilę wcześniej zmełł przekleństwo. – Dlaczego wstaliście tak wcześnie?
-Dzień dobry, profesorze. Mieliśmy koszmary. – Odpowiedziałam za siebie i za przyjaciela.
-A jakie? Może to coś ważnego i uda mi się je rozszyfrować? – Uśmiechnął się dobrodusznie. Zaczynało mi się zbierać na wymioty przez jego fałszywą przyjacielskość.
-Stały zestaw, profesorze. W roli głównej Parkinson, która bije się z Lucy. – Odparł niedbale Blaise. Puścił mi oczko. – Nigdy jednak nie doczekałem się do końca. Zawsze coś mi przerywa.
-Obudziły mnie jego wrzaski, bo zasnął w Pokoju Wspólnym. – Spojrzałam na niego oskarżycielsko. – Znów się uczyłeś do późna?
-Tak. Wiesz, za niedługo jest test z Historii Magii..
-Moi kochani, wracajcie do dormitoriów. – Zarządził Dumbledore, zignorowany przez nas. – Będę wiedział, czy nie skręciliście gdzieś. O ósmej widzimy się na śniadaniu. – Odszedł, powłócząc szatami.
Wstaliśmy i w milczeniu wyszliśmy z Sali. Nie udało mi się stłumić ziewnięcia. Gdy tylko doszliśmy, Chemik odprowadził mnie pod same drzwi dormitorium, więc zostałam zmuszona, by wejść. Opadłam na łóżko w ubraniu i doskonale wykorzystałam pozostałe mi dwie godziny. Zasnęłam.

-Merlinie, Lucy. Obudź się wreszcie! – Warknął mi do ucha czyjś głos. Na wpół przytomnie otworzyłam oczy. – No, nareszcie. A już myślałam, że pogniewałaś się na nas na śmierć. Tak szybko wczoraj poszłaś… - Pazur siedziała na skraju mojego łóżka i patrzyła na mnie z wyrzutem.
-Ewelina, ja…
-Na przyszłość uprzedź mnie o zmianie planów, dobra?
-Nic nie muszę tłumaczyć? – Zapytałam, a ona wstała i zaczęła robić sobie makijaż.
-Tego nie powiedziałam. – Uśmiechnęła się paskudnie. – A teraz masz dokładnie cztery minuty do wyjścia na śniadanie.
-CO?!
Zerwałam się z łóżka. Noga zawinęła mi się w pościel i wylądowałam na podłodze. Łóżko, które zajmowałam, było najbliżej drzwi. Ktoś otworzył je na oścież i do guza na czole dołączył siniak na ramieniu i żebrach. Mili pisnęła cicho.
-Spokojnie. Już wstaję. – Westchnęłam, a dziewczyna pomogła mi się podnieść. Sapnęłam, siadając na łóżku. –Durna kołdra. Jak tylko się pozbieram, wyrzucę ją za okno.
-No z lochów, to daleko nie poleci. – Odezwał się czyjś cyniczny głos.
-Z całym szacunkiem, Malfoy, ale spieprzaj. – Uśmiechnęłam się do niego wrednie.
-Dobrze, dobrze. Za dziesięć minut kończy się śniadanie, a za dwadzieścia zaczynają się eliksiry. Pospieszcie się.
-Dobrze, tatusiu. – Zironizowałam. Guz na czole mnie strasznie bolał i czułam, że nie dam rady wyrobić się na śniadanie. Zastanawiałam się, czy zdążę na zajęcia. Poszłam do łazienki.
Wyszłam jakieś 7 minut później, niemal gotowa do wyjścia. Spojrzałam w lustro. Włosy sterczały mi w każdą stronę, a limo na czole już było fioletowe. Pazur zachichotała pod nosem, a Mili otwarcie się śmiała.
-No, dzięki. – Warknęłam. – Wasze współczucie zaraz zapełni cały Hogwart.
-Lucy, wyluzuj. Pewnie już sobie z tym radziłaś. – Mili uśmiechnęła się szeroko. – Nie możesz powiedzieć jakiegoś zaklęcia?
- Z przyjemnością. Ale nie wiem, gdzie moja różdżka, to po pierwsze.
-Nie ma problemu. – Pazur uśmiechnęła się. – Accio ródźka.
Spod pościeli, która wciąż leżała na podłodze, wyskoczyło magiczne drewienko. Wskoczyło w ręce Eweliny, która oddała mi własność.
-Po drugie… nie mogę jakoś zmienić swego wyglądu. – Jęknęłam. Przyłożyłam do głowy różdżkę. – Episkey. – Ale zaklęcie, które miało niwelować uszkodzenia ciała, nie podziałało.
-Nawet włosy masz w nieładzie… – Mruknęła Pazur.
Rozległo się pukanie. Różdżką otworzyłam drzwi. Wszedł Chemik.
-Cześć, dziewczyny. Draco mi powiedział, że nie jeste… Merlinie, Morgano i Czwórko Założycieli! – Krzyknął Blaise.
-Dzięki, Zabini. – Mruknęłam. – A teraz szoruj po żel do włosów Dextera. Ruszaj się, zaraz zacznie się lekcja! – Blaise wybiegł. Odwróciłam się do Eweliny. – Możesz to jakoś zakryć?
-Nie ma problemu. Nałożymy cały makijaż, żeby nic nie było widać. Dodamy jeszcze-
-Rób, co chcesz, tylko szybko. I żebym wyglądała jak człowiek.
-Będziesz mieć taki sam makijaż jak ja.
-Mówię, że chcę wyglądać, jak człowiek. – Wyszczerzyłam się.
Po chwili coś gruchnęło w drzwi, a Mili je otworzyła. Draco masował czoło, klnąc pod nosem. W końcu wszedł i rozejrzał się.
-Evans, twoje łóżko wygląda znacznie gorzej niż moje. – Uśmiechnął się.
-Spadaj.
-Na pewno? – Pomachał mi przed oczami żelem.
-Nie, kiciu, żartowałam. – Powiedziałam słodko, a po chwili wróciłam do normalnego tonu. – Ty weź się tu rusz i zapanuj nad tym, skoro twoja fryzura jest nieskazitelnie śliczna!
-Tylko nie „kiciu”. Kojarzy mi się z tą głupią Francuzką.
Roześmiałam się. Dwie minuty przed początkiem lekcji, oboje krzyknęli gotowe i wybiegliśmy na eliksiry. Nie miałam nawet czasu zobaczyć się w lusterku. Ludzie na korytarzu mierzyli mnie wzrokiem. Zeszliśmy do innej części lochów i usłyszeliśmy za sobą szum. Odwróciliśmy się, a Snape o mało nie wybuchnął śmiechem. Wargi wykrzywiły mu się w paskudny grymas.
-Nowa moda, panno Evans?
-Malfoy!
-Nie rozumiem, co pan Malfoy ma do pani fryzury, Evans.
-Ten… idiota – ledwie hamowałam złość – mnie uczesał, bo drugi idiota nie dał mi w nosy spać. A tak naprawdę to wszystko przez Parkinson i jej durny język.
-Lucy. – Dexter dotknął mojego ramienia. – Nawet ja się pogubiłem.
-Grr… Spóźnię się pięć minut, profesorze. – Wyminęłam go i poszłam do najbliższej łazienki. Dexter natapirował mi włosy, a te na samym dole pozakręcał w loki. Grzywka dziwnie prosta leżała prosto w poziomie. Gdzieś po środku głowy był koczek. – Malfoy, jesteś zimny trup.
Odkręciłam wodę i zmoczyłam głowę. Przetransmutowałam z mydelniczki szczotkę do włosów i zabrałam się za rozczesywanie. Gdy już mi się to udało, wysuszyłam głowę zaklęciem. Kudły na szczęście już nie stały i pozostały w miarę przyzwoicie.
Weszłam do sali i przywitał mnie chłodny uśmiech profesora.
-Panna Evans, zgłosiła się na ochotnika. – Oznajmił Snape. Cały rocznik patrzył na mnie przerażonymi oczami.
-Na ochotnika do czego? – Zapytałam, wciąż stojąc w drzwiach.
-Do kogo. – Profesor uśmiechnął się wrednie. – Będziesz pracować ze mną dla dyrektora. Nad eliksirami, oczywiście.
-Nie ma problemu, pod warunkiem, że mycie kociołków nie będzie należało do moich obowiązków.
-Dzisiaj – Snape odezwał się do całej klasy – przygotujecie wywar znany pod nazwą Wywaru Rozszczepialności. Instrukcje macie na tablicy. Czas pracy dwie godziny. Do roboty!
Szczęśliwa, jak nie wiem co, zabrałam się za krojenie kolendry. Tuż koło mnie Pazur zaczęła siekać jakieś zioła, potrzebne do punktu trzeciego. 

2 komentarze:

  1. Voldek chce męża dla Eweliny? Ale z niego ojczulek ;) A ta scena z nim - świetna ;D
    Chciałabym zobaczyć Lucy po dziele Draco - nie ma to jak wyobraźnia ;)Blaise
    + Ron ? O.o wow zobaczymy co z tego wyjdzie. Daniel kocha Ewelinę? Byliby taką fajną parą *.*
    Dobra już kończę ,do następnej notki! ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Też uważam, że Daniel i Ewelina to fajna para :D
    Tyle się działo w tym rozdziale, że aż nie wiem co napisać ;P

    OdpowiedzUsuń