Za niecałe trzy tygodnie ja i Ebi mamy matury, więc, proszę, trzymajcie za nas kciuki!
Nie przedłużając, zapraszam do czytania ;)
<Ale się ciepło zrobiło!> Tyśka
Wróciłam do Pokoju Wspólnego. Dexter, Nott, Chemik, Mili, Crabbe,
Goyle, Viki, Parkinson, Grenngras i wiele innych osób siedziało obok siebie.
Mopsica plotkowała ze swoimi przyjaciółeczkami. Usiadłam koło Mili.
-Dzieje się coś? – Zapytałam jej.
-Nie wiem. –
Przeniosła na mnie wzrok z Parkinson. – Dziwnie się zachowuje. Po tej plotce na
temat moich rodziców…
-Mili, nie męcz się, nie musisz…
-Po tej plotce na temat moich rodziców – powtórzyła twardo –
nawet Ślizgoni zaczęli dokuczać Ewelinie. Nie wspominając o reszcie szkoły.
Poprzednio też się tak zachowywała.
-Niech tylko puści jakąkolwiek plotkę, nawet, że Pazur
zapomniała zapiąć guziczka, przysięgam, a ciebie biorę na świadka, obiję jej
mordę, tak że już nikt nigdy jej nie pozna.
Przypomniałam sobie gazetę, którą czytałam w szpitalu.
Zerwałam się i nie mówiąc nic, pobiegłam
do dormitorium. Chwyciłam Proroka Codziennego, którego zostawiłam sobie na
pamiątkę. Wróciłam do Ślizgonów i usiadłam na swoim miejscu.
-Co to…?
-Parkinson! – Zawołałam ją. – Pochwalisz się, z kim się
pieprzyłaś?
Rzuciłam gazetę na stół. Mopsica zaczerwieniła się, a potem
popatrzyła na mnie wściekła. Wstałam. Nie bałam się jej, byłam wyższa i
silniejsza.
-Ty… - Zaczęła, ale nie pozwoliłam jej dokończyć.
-No cóż, tak. Artykuł jest o mnie i o Potterze, ale to ty
świecisz prawie że gołym tyłkiem w otoczeniu butelek. Taka wzorowa uczennica… -
Teatralnie załamałam głos.
Mopsica podeszła do mnie. Pochyliła się i szeptała mi słowa
do ucha.
-Chcesz wiedzieć, z kim się pieprzyłam? Proszę bardzo,
powiem ci. Pewien przystojny blondyn pożądał mnie, a o tobie zapomniał. Nawet
nie wiesz, jak dobrze nam było. Gdy i tobie zaproponuje, nie odmawiaj.
Poczujesz, co to jest raj na ziemi. Mealise powiedział, że się obudziłaś, więc
Draco… chciał odkupić swoje winy, przychodząc do szpitala i jak widzę, udało mu
się. Już cię pocałował? A może wykorzystał?
Odchyliła się, by widzieć moją twarz. Pozostawałam zimna,
jak zawsze. Głęboko w sobie pochowałam wszelkie uczucia i zamknęłam je
szczelnie, aby mnie nie zdradziły. Nie wiem, czego spodziewała się Parkinson,
ale wydawała się zaskoczona moją reakcją. Dotknęłam lekko jej czoła lewą ręką,
prawą wyciągając należącą do niej różdżkę.
-Biedactwo, majaczysz… - Szepnęłam. – Może powinnam odstawić
cię do chlewu… znaczy twojego dormitorium?
Odtrąciła moją rękę, a ja się uśmiechnęłam. Chciała mnie
wkurzyć, ale chyba coś jej nie wyszło. Sięgnęła po swoją różdżkę, ale jej tam
nie znalazła.
-Tego szukasz? – Mruknęłam, machając drewienkiem. – Wingardium leviosa!
Parkinson poszybowała razem z ruchem nadgarstka do góry.
Potrząsnęłam nią parę razy, ale pociemniało mi na chwilę przed oczami.
Przerwałam zaklęcie i usiadłam. Różdżka wypadła mi z dłoni, a Mopsica spadła na
kanapę. Zobaczyłam nad sobą zatroskaną twarz Mili i spanikowanego Malfoya.
Mimo wszystko słowa Mopsicy wciąż szumiały mi w uszach.
*****
Nikomu się nie podobało, że Lucy już pierwszego dnia po
powrocie ze szpitala rozrabia. Najpierw na lekcji u Snape’a, a teraz w Pokoju
Wspólnym. Draco nie wiedział, co Parkinson szeptała Evans do ucha, a dziewczyna
nie dała nic po sobie poznać. Tak łatwo wyjęła jej różdżkę, a potem uniosła do
góry. Zasłabła, a Mili i on pochylili się nad nią. Miała zamglone spojrzenie.
Zamknęła na chwilę oczy, a gdy je otworzyła znów świeciły.
-Przecież nie umieram. Po co tak nade mną sterczycie? –
Uśmiechnęła się złośliwie.
-Pójdę po eliksir wzmacniający. – Odezwała się cicho Mili. –
Lucy, powinnaś na siebie uważać. – Spojrzała na pannę Evans z troską.
-Czekaj, ja też poproszę. – Nott wyciągnął rękę, by złapać
ją za nadgarstek, ale Mili się wywinęła. – Złośliwe dziewczę. – Ślizgon wstał i
ruszył za dziewczyną.
Na zwolnione miejsce przysunął się Chemik, a Draco sapnął
zirytowany.
-Na pewno wszystko gra? – Zapytał Blaise, trzymając ją po
przyjacielsku za dłoń.
-Jasne, Chemik. – Zapewniła go. – Gdzie Pazur?
-Powiedziała, że musi coś załatwić i poszła. – Powiedział
cicho Chemik.
-Blaise, chcesz się przejść? – Zapytała Lucy. Wydawała się
lekko nieobecna.
-Jasne.
-Mogę dołączyć? – Zapytał Malfoy, wstając.
-Nie. – Lucy uśmiechnęła się wrednie. – Wszystko, co ma
blond włosy ma zakaz wstępu.
Draco obrażony usiadł na kanapie i nie patrzył na nikogo.
Lucy podeszła do niego i trzepnęła w ramię.
-Aleś ty głupi. Zaraz
po ciebie wrócę i też się przejdziemy.
-Dlaczego najpierw Blaise?
-A co? Zazdrosny? – Uśmiechnęła się wrednie, pozostawiając
Dracona samego. Zaraz dosiadła się doń Parkinson i zaczęła paplać na jakieś
błahe tematy.
*****
Szli przez błonia. Powoli zbliżali się do chatki Hagrida.
Blaise zauważył, że Lucy znów ma zamyślony wyraz twarzy. Zatrzymał się i ją,
łapiąc za ramię.
-O co chodzi? – Zapytał, patrząc jej w oczy.
-Długo znasz Malfoya?
-Od pierwszej klasy. – Znów ruszyli. – W mniejszym lub
większym stopniu, ale kumplowaliśmy się.
-Mopsica mi coś powiedziała. – Blaise zerknął na nią.
Zmarszczyła brwi, próbując coś zrozumieć. – Wiem, że to dziwne, ale… opowiedz
mi, co się wydarzyło na balu. Po rozdaniu nagród, wszystko, co widziałeś i
pamiętasz.
Spojrzał na nią z politowaniem. Nie pamiętał prawie nic, co
wydarzyło się po rozdaniu nagród i powrocie triumfujących Lucy i Dracona.
Schylił się, biorąc do ręki płaski i dość spory kamień.
-Opowiem ci wszystko, co pamiętam, skoro tego chcesz. Ale
nie zmieniaj do nas zdania. Byliśmy pijani. – Wciąż gładził kamień,
przypominając sobie wydarzenia. – Wróciliście uradowani. Potem Malfoy chciał
się napić. Odmawiałaś, ale w końcu piłaś z nami. Koło 23 wyszli profesorowie,
zostawiając nas pod opieką duchów. Po północy większość spała. Parkinson
podeszła do Malfoya. Wzięłaś za rękę Pottera i odeszłaś. Wrócił Potter, ale nie
ty. Rozmawiałem wtedy z Margaret. Draco poprosił mnie, bym się za tobą
rozglądnął. Sam też wstał, ale Pansy zaciągnęła go na parkiet. Nie wiń go za
to, był naprawdę schlany. Ledwie kroki stawiał. Przeleciałem całą Salę, aż
zobaczyłem cię z tą twoją koleżanką… Jak ona…
-Megan? Kristy Megan. – Podpowiedziała.
-Zgadza się. Wróciłem do stolika. Chyba przysnąłem, bo
następny co pamiętam, to jakiś dziwny taniec. Trzymaliśmy się za ręce, nie było
nas dużo. Nawet Draco padł. Potter chwycił mnie za rękę. W sumie wszyscy
tańczyli. Gryfoni, Krukoni, Puchoni, Ślizgoni i Francuzi. Może z pięćdziesięciu
nas było w kręgu. Ktoś wyciągnął różdżkę. Nie wiem, jakie zaklęcie chciał
rzucić, ale poszarpało nam ubrania. To jakaś dziewczyna była, ale… nie pamiętam
jaka.
Zamilkł, ale Lucy wciąż się nie odzywała. Coś analizowała i
wciąż jej coś nie pasowało.
-Co powiedziała ci Parkinson?
-Że Draco należy do takich, którzy wykorzystują i porzucają.
Blaise stanął jak wryty. Patrzył na nią rozszerzonymi
oczami.
-Gdybyś powiedziała mi to na początku piątej klasy, może bym
uwierzył. Zmienił się. A raczej sytuacja w domu go zmieniła. Musiał zmężnieć. Czarny
Pan coraz więcej od niego wymaga, tak jak i od pozostałych. Może tego nie
widać, ale Draco chce się ustatkować.
-Rozumiem.
-Coś do niego czujesz, prawda? – Chemik spojrzał na nią,
przechylając głowę.
-A co? Książkę piszesz? Poczekaj w kolejce. – Dziewczyna
uśmiechnęła się. Doszli do wrót Hogwartu. – Z Dexterem przejdę się jutro,
dzisiaj zimnawo.
Zeszli do lochów i znów się rozsiedli. Parkinson zmierzyła
ją nienawistnym spojrzeniem.
-Nie marszcz się, bo… - zaczęła Lucy – o, kurczę, szkoda.
Puder już ci odpadł. O tu. – Dotknęła czubka swojego nosa. Mopsica warknęła coś
do Greengrass.
Nagle wpadła rozwścieczona Pazur. Mopsica pochyliła się do
swojej przyjaciółeczki.
-Mówiłam? – Spojrzała na Riddle dziwnym, lekko zazdrosnym
spojrzeniem. – Coś szybko od niego wraca…
-Myślisz, że oni naprawdę… - Greengrass patrzyła za
przechodzącą dziewczyną.
- Pewnie, że tak! Widziałam, jak obmacywali się na
korytarzu. – Za Pazurem trzasnęły drzwi dormitorium. – Snape mówił do niej tak
słodkie słówka, że nie mogłam wytrzymać! O mało się nie porzygałam!
-Och, Mopsie. – Żachnęła Lucy. – Ja codziennie jak wstaję
mam ochotę zwymiotować – zaakcentowała te słowo – gdy tylko cię widzę.
-Evans! Grabisz sobie!
-Wzajemnie!
-Dziewczyny! – Krzyknął Davies. – Ulitujcie się. Jesteśmy
zmęczeni.
Po chwili Pazur wyszła z dormitorium. Kierowała się do
wyjścia, ale drogę zagrodził jej Chemik. Zaciągnął ją do ich stolika i
rozpoczęły się złośliwe uwagi.
- No to opowiadaj, Pazur, jak tam było u Snape’a! – Zaśmiał
się Malfoy. Lucy spojrzała na niego z groźbą w oczach.
Od zdania do zdania musiało wyjść na jaw, kto rozsiewa
ploty. Parkinson jak zwykle się wydzierała, ale Riddle nie pozostawała jej
dłużna. W końcu Pazur powiedziała wszystkim, że liczy na ich mądrość i wyszła.
Mopsica jedynie parskała, a Lucy uśmiechała się w duchu.
-Asteria… - Mruknęła Parkinson. – Jesteś trupem!
Dziewczyna rzuciła
się na dwa lata młodszą Greengras. Asteria zeskoczyła z kanapy na podłogę.
Rozglądnęła się za schronieniem i wybrała na swoją tarczę Lucy. Evans została
popchana do góry. Mopsica niemal na nią nacierała, nie robiąc sobie nic z
różdżki. Fioletowowłosa Ślizgonka
wykorzystała rozbieg blondynki i jedynie wyciągnęła rękę z zaciśnięta pięścią
przed siebie. Parkinson sama się nadziała i padła na podłogę, nie podnosząc
się. Davies i starsza Greengrass rzuciły się, aby jej pomóc.
-Odsuńcie się. – Rozkazała Lucy, podchodząc do niej.
Wyciągnęła swoją różdżkę. Wszyscy zamarli w przerażeniu. Nie słyszeli, co mówi
panna Evans, ale odetchnęli z wyraźną ulgą, gdy nieszczęśliwa Lucy nastawiła
jej złamany nos. Zanim Mops wstała, uklękła na jedno kolano koło niej. –
Następnym razem – zagroziła – nawet nie licz, że przeżyjesz. A jeśli, to tylko
po to, by trafić do Azkabanu.
Parkinson zbladła.
Oj, zrobiło się groźnie...
OdpowiedzUsuń