Po wielu przygodach dodaję rozdział. Musicie wybaczyć mi, że dopiero w niedzielę, ale naprawdę nie miałam czasu dodać ani w piątek, ani w sobotę.
Dzisiaj kontynuacja przygód panny Evans. ;)
Zapraszam do czytania i pozdrawiam, Tyśka ;)
-Odsuńcie się! Odsuńcie! Zróbcie przejście! Przejście! –
Zewsząd rozlegały się krzyki prefektów. Uczniowie cofnęli się o kilka kroków,
ale zaraz puste miejsce zapełnił rząd nauczycieli.
-Wracajcie do swoich dormitoriów. – Krzyknęła McGonagall. –
Kristy, widziałaś, co się stało?
-Tak.
-Zostań, zaraz nam opowiesz.
-No, jazda! Nie słyszeliście, co powiedziała pani profesor?
– Krzyknął prefekt naczelny z Gryffindoru. – No, już! Wynocha! – Razem z
prefektem Krukonów przepędzał uczniów, raz po raz zaglądając do tyłu na postać
w jeansach i koszuli. Wypychał ostatnich uczniów, gdy z drzwiach minął się z
dyrektorem.
-Minerwo, przepraszam. – Dyrektor spojrzał na twarz młodej
Evansówny. – Słodki Merlinie, co się stało?
-Był taki uczeń z Beauxbatons, my…za dużo wczoraj wypiliśmy,
mieliśmy kaca, a on podał coś… wyglądało jak eliksir, który zwykle pijemy w
takich sytuacjach, ale… ten miał inne działanie. Zrobiła się czerwona na
twarzy, łzawiła, zaczęła dusić… ja… nie wiedziałam, co mam robić…
-Już, już dobrze. – Dumbledore pocieszająco poklepał ją
ramieniu. - Derecku, sprowadź natychmiast panią Pomfey.
-Tak, proszę pana.
Jeden z nielicznych uczniów, którzy pozostali w Sali,
wybiegł niemal natychmiast i skierował się do Skrzydła Szpitalnego. Wbiegł tam,
krzycząc „Pani Pomfey! Szybko! Dyrektor kazał! Dziewczyna! Wielka sala!”. Cudem
można nazwać fakt, że kobieta cokolwiek zrozumiała. Szybko chwyciła swoją
różdżkę i wybiegła za Dereckiem. Chłopak pobiegł szybciej i otworzył jej drzwi.
Ręką wskazał, gdzie leży dziewczyna.
-Odsuńcie się. – Nakazała kobieta.
-Podobno dostała jakiś eliksir. Wyglądał jak zwykły
wzmacniający. – Poinformowała ją McGonagall.
Pomfrey różdżką dotykała ciała dziewczyny, mrucząc
skomplikowane zaklęcia.
-Gdzie Severus? – Krzyknęła nagle.
-Nie ma go. Nie może jej pomóc.
-Ja… nie wiem, co to jest. Musimy zabrać ją do szpitala
świętego Munga.
-Minerwo, jakbyś mogła…
-Tak, Albusie, już idę. Wezmę ze sobą pana Mealise’a.
Dereck spojrzał na nią, ale posłusznie podszedł i słuchał
jej poleceniem. Jako jeden z najlepszych uczniów siódmego roku nie miał
problemów z przetransmutowaniem butelek w trzy grube i ciepłe płaszcze.
Dzień rozpoczął się chłodny i deszczowy. Zanim doszli do
bramy, byli już lekko przemoczeni.
***
Rozległ się krzyk tej
całej… Megan. Jakiejś koleżanki Lucy. Skoczyłem na nogi, ale wiedziałem, że na
nic się nie przydam. Każdy dźwięk sprawiał nam olbrzymi ból. Granger wstała, trzymając
się za głowę. Odwróciła się do Blaise’a.
-Zabini, nigdy więcej
z tobą nie piję. – Mruknęła cicho.
-Ale ja chętnie.
-Ron! – Upomniała go
szeptem.
Rudzielec tylko
wzruszył ramionami. Granger pogrzebała w swojej torebce, co chwilę się
krzywiąc. W końcu wyciągnęła eliksir wzmacniający. Jedną buteleczkę.
Spojrzeliśmy na nią krzywo, a ona jedynie wrednie się uśmiechnęła. Wyciągnęła
drugą buteleczkę, tyle że pustą. Wyciągnęła też różdżkę i coś cicho
powiedziała. Eliksir się rozmnożył. Wypiła kopię i na nowo ją napełniła.
Każdemu z nas podawała zbawienny lek. Widziałem, jak się wahała, podając
każdemu ze Ślizgonów. Dopiero, gdy mi podała, zauważyłem, że jest bledszy niż
oryginał. Z resztą w tamtej buteleczce
było już mało eliksiru.
-Ma trochę mniejsze
działanie, ale na pewno pomoże. – Uśmiechnęła się niepewnie. – Nie bój się, już
ci bardziej nie zaszkodzi.
-Ale śmieszne,
Granger.
-Pij już, człowieku. –
Wyszeptał Blaise, który jako ostatni miał dostać. Siedział koło mnie na samym
końcu.
-Każą nam wyjść. –
Powiedział Potter. Gdy Granger podała mu eliksir, poszedł zobaczyć co z Lucy.
Wyglądał na zaniepokojonego. Miał wory pod oczami i całkowicie rozczochrane
włosy. Już wcześniej nie reagował na zaczepki.
-Co z nią? –
Zapytałem, oddając Gryfonce butelkę.
-Jeszcze nic nie
ustalili. Mealise mi powie. Idzie z McGonagall.
-Idzie? – Wtrącił się
Nott.
-Przenoszą ją do
Munga.
Przetarłem ręką czoło.
Co jej znowu strzeliło do tego pustego łba?
***
-Może jednak zostaniemy, Albusie? – Zapytała opiekunka
Francuzów. Znów zebrali się wytypowani do witania uczniowie. Slytherin był
bardzo uszczuplony. Nie było Snape’a, Evans i Kossak. Malfoy stał obok Zabiniego
i Parkinson, którzy nalegali, aby mu towarzyszyć. Jako opiekun stanął Flitwirk.
-To zbyteczne, Alice.
-Ale twoja uczennica…
-Tak, panna Evans. Ale nie martw się, Alice, już wiemy, kto
przyniósł truciznę do szkoły. Jeden z twoich uczniów, niestety. Jak on się
nazywał… Nathaniel…
-Ach, już wiem, który. Dziękuję, Albusie. Ale nie wydaje mi
się, żeby Nathaniel… zawsze był takim przykładnym uczniem.
-Nie, Alice. Nie zrozumiałaś mnie do końca. Nathaniel
przyniósł trutkę do szkoły i podał ją
pannie Evans, ale to nie on ją uwarzył. To nie on chciał się jej pozbyć.
-Nie?
-Nie.
-Więc kto?
-Nie chciałbym mówić przy uczniach. I tak się niecierpliwią.
Spotkamy się prywatnie, to opowiem ci wszystko, czego zdołam się dowiedzieć do
tego czasu.
-Dobrze. Dziękuję, Albusie. I za zachowanie dyskrecji, i za
zaproszenie.
-Jak już mówiłem, drzwi Hogwartu zawsze stoją otworem.
Francuzi wyszli ze swoją opiekunką, a uczniowie rozeszli się
do swoich dormitoriów. Stary dyrektor został sam. Zastanawiał się, dlaczego
młoda Francesca Fameux, która zajęła trzecie miejsce miałaby krzywdzić uczennicę, którą widziała po raz pierwszy w
życiu.
Zmarszczył brwi i wolnym krokiem skierował się do swojego
gabinetu. Teraz pozostało mu jedynie czekać na Minerwę.
***
Minął cały dzień, a my
wciąż nie mieliśmy żadnych wieści o stanie Lucy. Przesiedziałem do wieczora w
Pokoju Wspólnym. Blaise posiedział ze mną trochę, ale potem krzyknął, że musi
się jakoś odstresować. Chwycił miotłę i wyszedł. W drzwiach jednak odwrócił
się.
-Kto chce pograć w Quidditcha,
niech się rusza! Czekam na boisku!
O dziwo, wiele osób
wstało i ruszyło za ciemnoskórym. Praktycznie zostałem sam. Dawna śmietanka
ślizgońska rozproszyła się. Siedziałem na fotelu i rozprostowałem nogi. Jeszcze
dziś w nocy mieliśmy przenieść się do mojego domu. O północy umówiliśmy się ze
Snape’m, żeby nam pomógł. Miał czekać przy bramie. Jutro zobaczę, czy mamy się
bać Pazura, czy nic się nie zmieniło.
Odchyliłem głowę i
zamknąłem oczy.
Co z tego, że
wygrałem, skoro i tak nie mogę powiedzieć tego ojcu? Nie dostanę się do
Azkabanu, a na pewno nie będę pisał jakichś głupich liścików! Sowa i tak pewnie
by nie doleciała…
***
Obudziłam się, ale nie
otwierałam oczu. Słońce wpadało przez szybę i raziło mnie. Tuż obok pikała
jakaś aparatura. Powoli przypominałam sobie wczorajszy dzień. Upiłam się z
Kristy. Ale dlaczego z Kristy? A, Malfoy mnie wkurzył. I Mopsica. I Sheller. I
Blaise. Chyba wszyscy…
Więc… upiłam się z
Megan. Co dalej? Rano… kac. I… Nathaniel, ten Francuz. Coś mi podał.
Otworzyłam oczy. On
mnie otruł.
-Jak się czujesz? –
Patrzyły na mnie brązowe oczy jakiegoś chłopaka. – A, wybacz. Jestem Dereck
Mealise. Siódmy rok.
-Super. Wszystko gra.
– Podniosłam się powoli. Świat wokół zawirował, a ja poczułam przewrót w
brzuchu. Zdążyłam tylko się przewrócić na bok i zwymiotować za łóżko. Część
wymiocin wylądowała na butach chłopaka.
-Nic się nie stało. I
tak miałem kupić nowe.
-Gdzie ja jestem?
-W Mungu.
Rozejrzałam się. Na
nocnym stoliku leżały różne specyfiki, a obok moja różdżka. Chwyciłam ją i przypatrzyłam
się jej. Była naprawdę ładna.
-Chłoszczyść. –
Mruknęłam, machając nadgarstkiem. Wymiociny zniknęły. Odłożyłam różdżkę pod
poduszkę. Przymknęłam oczy. – Co to za trucizna?
-Nie wiem. Mi nie
chcieli powiedzieć.
-Kim ty właściwie
jesteś? Dlaczego tu siedzisz?
-Jestem prefektem
powołanym do pomocy przy Francuzach. Dzięki Merlinowi, że pojechali. McGonagall
prosiła mnie, bym miał na ciebie oko.
-Spoko, raczej nie
ucieknę.
-Ty może nie. Ale coś
może dostać się do ciebie.
-Nie rozumiem.
-Wybacz, za dużo
powiedziałem.
Uciekł wzrokiem w bok.
Patrzyłam na niego, próbując wedrzeć się do mózgu i dowiedzieć, co wie.
Uśmiechnął się jedynie i wzmocnił zabezpieczenia.
-Mam pomysł. Jak
wyzdrowiejesz, zrobimy konkurs na najmądrzejszą osobę w szkole.
-Już wiem, kto wygra. Dumbledore.
Albo duchy. Są najstarsi.
Dereck spojrzał na
mnie, a potem się roześmiał. Jego głos ściągnął pielęgniarkę. Wygoniła
chłopaka, a mnie zaczęła rutynowo badać. Jakoś dziwnie pachniała. Nie mogłam
powstrzymać odruchu wymiotnego. Tym razem nie sięgnęłam po różdżkę, tylko
spojrzałam na nią przepraszająco.
Świetny ;*
OdpowiedzUsuńUwielbiam ten blog.
No nie, ta babka znowu coś chce zrobić Lucy, nie pozwolę na to! xD
OdpowiedzUsuńKurde, podobało mi się :D
No, to czekam na ten kolejny rozdział ^^