niedziela, 21 października 2012

Rozdział 17 cz. 2


Po wielu przygodach dodaję rozdział. Musicie wybaczyć mi, że dopiero w niedzielę, ale naprawdę nie miałam czasu dodać ani w piątek, ani w sobotę.
Dzisiaj kontynuacja przygód panny Evans. ;)
Zapraszam do czytania i pozdrawiam, Tyśka ;)

-Odsuńcie się! Odsuńcie! Zróbcie przejście! Przejście! – Zewsząd rozlegały się krzyki prefektów. Uczniowie cofnęli się o kilka kroków, ale zaraz puste miejsce zapełnił rząd nauczycieli.
-Wracajcie do swoich dormitoriów. – Krzyknęła McGonagall. – Kristy, widziałaś, co się stało?
-Tak.
-Zostań, zaraz nam opowiesz.
-No, jazda! Nie słyszeliście, co powiedziała pani profesor? – Krzyknął prefekt naczelny z Gryffindoru. – No, już! Wynocha! – Razem z prefektem Krukonów przepędzał uczniów, raz po raz zaglądając do tyłu na postać w jeansach i koszuli. Wypychał ostatnich uczniów, gdy z drzwiach minął się z dyrektorem.
-Minerwo, przepraszam. – Dyrektor spojrzał na twarz młodej Evansówny. – Słodki Merlinie, co się stało?
-Był taki uczeń z Beauxbatons, my…za dużo wczoraj wypiliśmy, mieliśmy kaca, a on podał coś… wyglądało jak eliksir, który zwykle pijemy w takich sytuacjach, ale… ten miał inne działanie. Zrobiła się czerwona na twarzy, łzawiła, zaczęła dusić… ja… nie wiedziałam, co mam robić…
-Już, już dobrze. – Dumbledore pocieszająco poklepał ją ramieniu. - Derecku, sprowadź natychmiast panią Pomfey.
-Tak, proszę pana.
Jeden z nielicznych uczniów, którzy pozostali w Sali, wybiegł niemal natychmiast i skierował się do Skrzydła Szpitalnego. Wbiegł tam, krzycząc „Pani Pomfey! Szybko! Dyrektor kazał! Dziewczyna! Wielka sala!”. Cudem można nazwać fakt, że kobieta cokolwiek zrozumiała. Szybko chwyciła swoją różdżkę i wybiegła za Dereckiem. Chłopak pobiegł szybciej i otworzył jej drzwi. Ręką wskazał, gdzie leży dziewczyna.
-Odsuńcie się. – Nakazała kobieta.
-Podobno dostała jakiś eliksir. Wyglądał jak zwykły wzmacniający. – Poinformowała ją McGonagall.
Pomfrey różdżką dotykała ciała dziewczyny, mrucząc skomplikowane zaklęcia.
-Gdzie Severus? – Krzyknęła nagle.
-Nie ma go. Nie może jej pomóc.
-Ja… nie wiem, co to jest. Musimy zabrać ją do szpitala świętego Munga.
-Minerwo, jakbyś mogła…
-Tak, Albusie, już idę. Wezmę ze sobą pana Mealise’a.
Dereck spojrzał na nią, ale posłusznie podszedł i słuchał jej poleceniem. Jako jeden z najlepszych uczniów siódmego roku nie miał problemów z przetransmutowaniem butelek w trzy grube i ciepłe płaszcze.
Dzień rozpoczął się chłodny i deszczowy. Zanim doszli do bramy, byli już lekko przemoczeni.
***
Rozległ się krzyk tej całej… Megan. Jakiejś koleżanki Lucy. Skoczyłem na nogi, ale wiedziałem, że na nic się nie przydam. Każdy dźwięk sprawiał nam olbrzymi ból. Granger wstała, trzymając się za głowę. Odwróciła się do Blaise’a.
-Zabini, nigdy więcej z tobą nie piję. – Mruknęła cicho.
-Ale ja chętnie.
-Ron! – Upomniała go szeptem.
Rudzielec tylko wzruszył ramionami. Granger pogrzebała w swojej torebce, co chwilę się krzywiąc. W końcu wyciągnęła eliksir wzmacniający. Jedną buteleczkę. Spojrzeliśmy na nią krzywo, a ona jedynie wrednie się uśmiechnęła. Wyciągnęła drugą buteleczkę, tyle że pustą. Wyciągnęła też różdżkę i coś cicho powiedziała. Eliksir się rozmnożył. Wypiła kopię i na nowo ją napełniła. Każdemu z nas podawała zbawienny lek. Widziałem, jak się wahała, podając każdemu ze Ślizgonów. Dopiero, gdy mi podała, zauważyłem, że jest bledszy niż oryginał. Z resztą w  tamtej buteleczce było już mało eliksiru.
-Ma trochę mniejsze działanie, ale na pewno pomoże. – Uśmiechnęła się niepewnie. – Nie bój się, już ci bardziej nie zaszkodzi.
-Ale śmieszne, Granger.
-Pij już, człowieku. – Wyszeptał Blaise, który jako ostatni miał dostać. Siedział koło mnie na samym końcu.
-Każą nam wyjść. – Powiedział Potter. Gdy Granger podała mu eliksir, poszedł zobaczyć co z Lucy. Wyglądał na zaniepokojonego. Miał wory pod oczami i całkowicie rozczochrane włosy. Już wcześniej nie reagował na zaczepki.
-Co z nią? – Zapytałem, oddając Gryfonce butelkę.
-Jeszcze nic nie ustalili. Mealise mi powie. Idzie z McGonagall.
-Idzie? – Wtrącił się Nott.
-Przenoszą ją do Munga.
Przetarłem ręką czoło. Co jej znowu strzeliło do tego pustego łba?
***
-Może jednak zostaniemy, Albusie? – Zapytała opiekunka Francuzów. Znów zebrali się wytypowani do witania uczniowie. Slytherin był bardzo uszczuplony. Nie było Snape’a, Evans i Kossak. Malfoy stał obok Zabiniego i Parkinson, którzy nalegali, aby mu towarzyszyć. Jako opiekun stanął Flitwirk.
-To zbyteczne, Alice.
-Ale twoja uczennica…
-Tak, panna Evans. Ale nie martw się, Alice, już wiemy, kto przyniósł truciznę do szkoły. Jeden z twoich uczniów, niestety. Jak on się nazywał… Nathaniel…
-Ach, już wiem, który. Dziękuję, Albusie. Ale nie wydaje mi się, żeby Nathaniel… zawsze był takim przykładnym uczniem.
-Nie, Alice. Nie zrozumiałaś mnie do końca. Nathaniel przyniósł trutkę do  szkoły i podał ją pannie Evans, ale to nie on ją uwarzył. To nie on chciał się jej pozbyć.
-Nie?
-Nie.
-Więc kto?
-Nie chciałbym mówić przy uczniach. I tak się niecierpliwią. Spotkamy się prywatnie, to opowiem ci wszystko, czego zdołam się dowiedzieć do tego czasu.
-Dobrze. Dziękuję, Albusie. I za zachowanie dyskrecji, i za zaproszenie.
-Jak już mówiłem, drzwi Hogwartu zawsze stoją otworem.
Francuzi wyszli ze swoją opiekunką, a uczniowie rozeszli się do swoich dormitoriów. Stary dyrektor został sam. Zastanawiał się, dlaczego młoda Francesca Fameux, która zajęła trzecie miejsce miałaby krzywdzić  uczennicę, którą widziała po raz pierwszy w życiu.
Zmarszczył brwi i wolnym krokiem skierował się do swojego gabinetu. Teraz pozostało mu jedynie czekać na Minerwę.
***
Minął cały dzień, a my wciąż nie mieliśmy żadnych wieści o stanie Lucy. Przesiedziałem do wieczora w Pokoju Wspólnym. Blaise posiedział ze mną trochę, ale potem krzyknął, że musi się jakoś odstresować. Chwycił miotłę i wyszedł. W drzwiach jednak odwrócił się.
-Kto chce pograć w Quidditcha, niech się rusza! Czekam na boisku!
O dziwo, wiele osób wstało i ruszyło za ciemnoskórym. Praktycznie zostałem sam. Dawna śmietanka ślizgońska rozproszyła się. Siedziałem na fotelu i rozprostowałem nogi. Jeszcze dziś w nocy mieliśmy przenieść się do mojego domu. O północy umówiliśmy się ze Snape’m, żeby nam pomógł. Miał czekać przy bramie. Jutro zobaczę, czy mamy się bać Pazura, czy nic się nie zmieniło.
Odchyliłem głowę i zamknąłem oczy.
Co z tego, że wygrałem, skoro i tak nie mogę powiedzieć tego ojcu? Nie dostanę się do Azkabanu, a na pewno nie będę pisał jakichś głupich liścików! Sowa i tak pewnie by nie doleciała…
***
Obudziłam się, ale nie otwierałam oczu. Słońce wpadało przez szybę i raziło mnie. Tuż obok pikała jakaś aparatura. Powoli przypominałam sobie wczorajszy dzień. Upiłam się z Kristy. Ale dlaczego z Kristy? A, Malfoy mnie wkurzył. I Mopsica. I Sheller. I Blaise. Chyba wszyscy…
Więc… upiłam się z Megan. Co dalej? Rano… kac. I… Nathaniel, ten Francuz. Coś mi podał.
Otworzyłam oczy. On mnie otruł.
-Jak się czujesz? – Patrzyły na mnie brązowe oczy jakiegoś chłopaka. – A, wybacz. Jestem Dereck Mealise. Siódmy rok.
-Super. Wszystko gra. – Podniosłam się powoli. Świat wokół zawirował, a ja poczułam przewrót w brzuchu. Zdążyłam tylko się przewrócić na bok i zwymiotować za łóżko. Część wymiocin wylądowała na butach chłopaka.
-Nic się nie stało. I tak miałem kupić nowe.
-Gdzie ja jestem?
-W Mungu.
Rozejrzałam się. Na nocnym stoliku leżały różne specyfiki, a obok moja różdżka. Chwyciłam ją i przypatrzyłam się jej. Była naprawdę ładna.
-Chłoszczyść. – Mruknęłam, machając nadgarstkiem. Wymiociny zniknęły. Odłożyłam różdżkę pod poduszkę. Przymknęłam oczy. – Co to za trucizna?
-Nie wiem. Mi nie chcieli powiedzieć.
-Kim ty właściwie jesteś? Dlaczego tu siedzisz?
-Jestem prefektem powołanym do pomocy przy Francuzach. Dzięki Merlinowi, że pojechali. McGonagall prosiła mnie, bym miał na ciebie oko.
-Spoko, raczej nie ucieknę.
-Ty może nie. Ale coś może dostać się do ciebie.
-Nie rozumiem.
-Wybacz, za dużo powiedziałem.
Uciekł wzrokiem w bok. Patrzyłam na niego, próbując wedrzeć się do mózgu i dowiedzieć, co wie. Uśmiechnął się jedynie i wzmocnił zabezpieczenia.
-Mam pomysł. Jak wyzdrowiejesz, zrobimy konkurs na najmądrzejszą osobę w szkole.
-Już wiem, kto wygra. Dumbledore. Albo duchy. Są najstarsi.
Dereck spojrzał na mnie, a potem się roześmiał. Jego głos ściągnął pielęgniarkę. Wygoniła chłopaka, a mnie zaczęła rutynowo badać. Jakoś dziwnie pachniała. Nie mogłam powstrzymać odruchu wymiotnego. Tym razem nie sięgnęłam po różdżkę, tylko spojrzałam na nią przepraszająco.

2 komentarze:

  1. Świetny ;*
    Uwielbiam ten blog.

    OdpowiedzUsuń
  2. No nie, ta babka znowu coś chce zrobić Lucy, nie pozwolę na to! xD
    Kurde, podobało mi się :D
    No, to czekam na ten kolejny rozdział ^^

    OdpowiedzUsuń