niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 34

Cześć wszystkim ;)
Dawno nie dodałam rozdziału i szczerze za to przepraszam. Miałam trochę problemów i doła, ale już wracam do normy. Niekiedy tylko łapie mnie jeszcze jakaś zawiecha...
Cóż, już przeprosiłam. Mniemam, iż mi wybaczyliście. Proszę, zostańcie z nami, czytajcie i komentujcie nasze literackie twory.

Ale fajna wiosna za dworze, prawda?
Pozdrawiam, Tyśka


Do świąt miałam dwa dni. Ojciec w sobotę rano zlecił mi organizację kolacji Wigilijnej i balu Sylwestrowego. Miałam udekorować salę, ustalić menu, ścieżkę dźwiękową i listę gości.
Z rozmowy z Jaszczurką zrezygnowana skierowałam się do salonu. Nie chciałam całego pobytu na dworze Malfoy’ów spędzić w jednym pokoju. Siedziałam tak, rozmyślając, kiedy przyłączyła się do mnie Narcyza.
- Witaj, Pani. – Powiedziała, wchodząc i kłaniając delikatnie.
- Bardzo panią proszę, pani Malfoy. Nie chce być tak tytułowana, szczególnie w pani domu. – Powiedziałam, wstając, aby okazać jej należny szacunek.
- Skoro tak, to proszę mów mi Narcyza. – Odpowiedziała, uśmiechając się.
Wdałyśmy się w pogawędkę o błahych, małoistotnych sprawach. W pewnym momencie rozmowa zeszła na przyjęcie Sylwestrowe i Wigilię. Bardzo się ucieszyła, gdy poprosiłam ją o pomoc, pamiętając, jak wspaniałe urządziła mi urodziny. Entuzjazm mamy Dextera był wręcz oślepiający. Poderwała się z miejsca, krzycząc, że nie ma czasu do stracenia i ciągnąc mnie za sobą dość szybkim, jednak arystokratycznym krokiem ruszyła do gabinetu, jak przypuszczałam jej męża.
Usiadła na jednym z foteli przy stoliku do kawy, na którym rozłożyła stertę papierów.
- Tu – powiedziała, oddzielając plik pergaminów – masz listy popleczników Czarnego Pana z adresami. Natomiast tutaj – znów stosik pergaminów. – Tutaj jest lista najczęściej serwowanych potraw na balach. A jeśli chodzi o dekorację Sali, to coś się jeszcze wymyśli. Wydaje mi się, że najważniejsza jest lista gości. – Mówiła pouczającym tonem, a ja jedynie potakiwałam, ucząc się być panią domu na miarę Malfoy’ów.
- Na pewno nie chcę dużo ludzi. Ani na Wigilii, ani na Sylwestra. – Powiedziałam, przebiegając wzrokiem po nazwiskach. – Najchętniej to ograniczyłabym się jedynie do ciebie i Dracona, Nott’ów, Zabin’ich, profesora Snape’a… Chciałabym też Wigilię spędzić z rodzicami… - Zasępiłam się. – O ! Jeszcze Augustus! – Ożywiłam, się gdy znalazłam jego imię na liście.
Narcyza popatrzyła na mnie ze zdziwieniem i zwątpieniem.
- Jeśli chodzi o kolację Wigilijną to liczbę gości możemy ograniczyć jedynie do krewnych. – Powiedziała, zerkając na listę. – Czyli rodziny Lestrange, Evan’a Rosier’a, Nott’ów, Severusa, Augustusa, Zabin’ich, Trorfin’a Rowle’a, Yaxel’a, Trawers’a i Selwyna. – Widząc moją zrezygnowaną minę, westchnęła. – Nie możesz zaprosić jedynie Nott’ów, Zabin’ich, Severusa i Augustusa. To byłoby niekulturalne, po pierwsze ze względu na ich pozycje w Wewnętrznym Kręgu. To są najważniejsi z ważnych. – Notowałam jej słowa w pamięci. – Natomiast, jeśli chodzi o bal Sylwestrowy możesz ograniczyć się do osób obecnych na twoim przyjęciu urodzinowym lub wzbogacić listę o innych zwolenników twojego ojca.
Od razu pokiwałam przecząco głową. – Czy mogłabym nawet zredukować zaproszonych na bal o rodzinę Parkinson i Greengras? Albo przynajmniej o jedną osobę z każdej rodziny?
- Listę i tak musi zaaprobować Pan, dlatego możesz spróbować. Nie widzę przeciwwskazań do zwężenia grona gości o dwie panny jak mniemam. – Uśmiechnęła się do mnie w dość cyniczny i taki… Malfoy’owski sposób. Widząc moje zdziwienie dodała jedynie, że wieści dość szybko się rozchodzą.
Obie listy spisałam zgodnie z jej zaleceniami. Musiałam jakoś przeboleć sporą liczbę ludzi. Na szczęście większość z nich nie zdążyła zajść mi za skórę, jednak z ciężkim sercem wpisałam na listę Fabiana Bulstrode’a… Przecież jak ja faceta zobaczę, to mu nogi z dupy powyrywam gołymi rękami… Normalnie nienawidzę tego typa…
Po tych nieszczęsnych gościach wzięłam się za przeglądanie listy z potrawami. Oczywiście jako tradycjonalistka w pewnych aspektach życia, zażyczyłam sobie dwunastu różnych potraw na wigilijnym stole. Sunęłam wzrokiem po co ciekawszych daniach, jednak żadna pozycja mi nie odpowiadała.
- Narcyzo, czy mogłabyś mnie zaprowadzić do kuchni? – Zapytałam grzecznie, jednak w moich oczach widać było delikatny błysk.
Zwaliło mnie z nóg jak zobaczyłam tak piękne i duże pomieszczenie. Kuchnia była wielkości mojej sypialni i łazienki razem wziętych! Urządzona przestronnie dawała naprawdę duże możliwości do pichcenia pyszności.
Po pomieszczeniu wałęsały się dwa skrzaty. Gdy tylko nas zobaczyły, zaczęły kłaniać się w pas. Nie cierpię tego u tych stworzeń.
- Czy macie może książkę kucharską z polskimi potrawami? – Zapytałam, rozglądając się po pomieszczeniu.
Od razu pojawiły się z książką, która mnie interesowała. Nie traciłam czasu tylko wybrałam potrawy, które tak kochałam i nie wyobrażałam sobie bez nich nocy wigilijnej.
- Na kolację Wigilijną, zrobicie te potrawy. Mam nadzieję, że dacie sobie radę. Jeśli nie, to będę wam w stanie pomóc.
Oddałam książkę kucharską w ręce Korka, z zagiętymi rogami na pierogach z grzybami i kapustą, krokietach, pierogach ruskich, jabłeczniku, makaronie z makiem, grochem i kapustą, rybą po grecku, barszczu z uszkami, karpiu w galarecie, karpiu smażonym, sałatce po żydowsku i kompocie z suszu.
Co prawda nienawidzę kompotu z suszu i nie jem ryb, ale chcę zrobić ojcu trochę na złość.
- Aaa! – Zatrzymałam się w drzwiach. – Czy jesteście w stanie zorganizować opłatek? – Odpowiedziały twierdząco, kłaniając się w pas.
Wraz z pomocą Narcyzy udało mi się zorganizować choinkę i ozdoby.
Po południu do dworu wpadł Severus, Augustus i Rebastian Lestrange. Gdy zobaczyli mnie i Narcyzę wieszającą w mugolski sposób bombki i łańcuchy na drzewko, którego czubek od sufitu dzieliło może pół metra, stanęli jak wryci. My natomiast śmiałyśmy się z ich min.
- Witam, panów. – Odpowiedziałam grzecznie, schodząc z krzesła, na którym stałam. – Jak mniemam, wybieracie się do mojego ojca. – W stwierdzeniu czaiło się pytanie. Mężczyźni oczywiście ukłonili się przede mną w pas.
- Ewelina! – Wrzasnął Augustus. – Jak ja dawno cię nie widziałem. – Podszedł do mnie z szerokim uśmiechem na ustach. Nie byłam przygotowana na to co zrobi, więc ogromnie mnie zaskoczył, kiedy mnie objął i zamknął w niedźwiedzim uścisku.
- Również się cieszę, że cię widzę, Augustusie, jednak proszę, postaw mnie na ziemię. – Śmiałam się jak wariatka. Gdy mieli już wychodzić, zatrzymałam ich jeszcze krótkim zdaniem. – Jak będziecie wychodzić, bardzo proszę, zajrzyjcie tu jeszcze na chwilę. – Zgodzili się, nie ośmielając się narzekać. Dla nich moja prośba była delikatnie wypowiedzianym rozkazem.
Nie zdążyłyśmy z Narcyzą zbyt posunąć się do przodu z ustrajaniem choinki, gdy do salonu wpadł Augustus, a za nim mój przyszły narzeczony i Rebastian.
- Czego Pani od nas oczekuje? – Zwrócił się do mnie Snape głosem bezbarwnym jak zwykle.
- Pomożecie mi i Narcyzie przyozdabiać choinkę. – Moje stwierdzenie zburzyło stoicki spokój Mistrza Eliksirów, a u jego towarzyszy wywołało szok.
- Ty sobie chyba żartujesz. – Warknął do mnie lodowato.
- Nie żartuję, Severusie. – Powiedziałam twardo, dalej stojąc na krześle i podpierając się rękoma w talii. – Pomożesz mi zawieszać bombki na choinkę, bo ja mam taki kaprys. Czy to jasne? – Mówiłam zupełnie jak mój ojciec. Zimno, prawie sycząc… Kiedy to do mnie dotarło, zeszło ze mnie całe zdenerwowanie, osunęłam się i ukucnęłam na krześle, chowając twarz w dłoniach. Pozbierałam się w ułamki sekund. – Proszę mi wybaczyć ten nagły wybuch. – Uśmiechnęłam się przepraszająco do mężczyzn. – Zespół napięcia przedmiesiączkowego jest istnym utrapieniem. – Wyszczerzyłam się, widząc ich miny. – A teraz zapraszam! – Wskazałam na bombki i sama wspięłam się z powrotem na krzesło.
Drzewko ubieraliśmy grube trzy godziny. W końcu zarządziłam przerwę na herbatę.
- Jeśli macie, panowie, jakieś ważne sprawy, które nie mogą dłużej czekać, proszę się nimi zająć. Choinka już wygląda pięknie pomimo nieozdobionej góry.
Po mojej wypowiedzi Rebastian tłumacząc się zadaniem zleconym przez ojca, ulotnił się, natomiast Agustus i Severus zostali, stwierdzając, że dzisiaj nie mają żadnych obowiązków.
Jednak nie trzymałam ich długo. Po kolejnej godzinie wieszania kolorowych ozdób, zwolniłam mężczyzn. Ponieważ Narcyza również opuściła nasze towarzystwo, zostałam w pewnym momencie sama z Severusem.
- Czy zechciałbyś dziś wpaść jeszcze na herbatę? – Zapytałam nieśmiało.
- Jesteś świadoma, że moja obecność na tym dworze nie zostanie niezauważona przez twojego ojca? – Mówił spokojnie. Przytuliłam się do niego. Lubiłam znajdować się w jego silnych ramionach.
- Mogę z nim pogadać. – odparłam zrelaksowana.
- Nie mówi się "pogadać"! – Warknął cicho. – Na Merlina! Kto cię uczył manier? – Kiwał głową z niedowierzaniem na twarzy.
- Nikt, Severusie. – Uśmiechnęłam się szeroko. – Pamiętaj, że wychowywałam się w Polsce w średniej warstwie społecznej. Dla mnie świat arystokracji jest obcy.
- Już nie tak obcy, jak na samym początku. – Odparł. – Widać, że słuchasz, co mówi do ciebie Narcyza i starasz się zachowywać podobnie jak ona. – W bezbarwnym głosie dało się wyczuć delikatną nutę dumy.
- Sev! – Krzyk Agustusa przerwał nam wpatrywanie się w swoje tęczówki. – No chodź już, Sev! Nie będę czekać wiecznie!
- Natomiast Rookwood nie ma za knuta obycia. – Odparł zrezygnowany i wypuścił mnie ze swoich ramion, żegnając krótkim pocałunkiem w czubek głowy. – Zjawię się około jedenastej. – Szepnął i wyszedł z salonu.
Usiadłam w fotelu i zapatrzyłam się na kolorowe lampeczki na choince. Wyrzucałam sobie swoje miękkie serce. A miałam już się nie zakochiwać! Miałam nadzieję, że to nie jest chwilowa miłostka… Nie chciałabym skrzywdzić Severusa. Był wspaniały, a przynajmniej dla mnie. Fakt. Jest naprawdę skomplikowany. Ciężko wyczuć jego nastrój, jednak zaczął już coraz częściej opuszczać przy mnie swoją maskę Postrachu Hogwartu, w zamian ukazując prawdziwe oblicze Severusa Snape’a. Czuły, troskliwy, stanowczy, ambitny, wytrwały, opiekuńczy, zrzędzący gorzej niż baba w ciąży, ale też wspierający.
Moje rozmyślania przerwał zimny syczący głos Jaszczurki. – Wprowadzasz do tego domu mugolskie tradycje… - Stwierdził, stojąc w drzwiach salonu i opierając się o framugę.
- Akurat ubieranie choinki to piękna tradycja. Jednak trochę męcząca przy tak wielkim drzewku. – Odpowiedziałam, wstając i pochylając lekko głowę w jego stronę.
- Pokaż, jak to się robi. – Jego słowy najpierw wprawiły mnie w osłupienie, które ustąpiły miejsca dziwnej euforii.
Ubierałam choinkę z Lordem Voldemortem!! Co prawda już przy użyciu różdżek. No, ale błagam!
Rozmawialiśmy o sprawach czysto organizacyjnych, jednak bez szydzenia, ironii czy gniewu.
Zegar wybił godzinę jedenastą i akurat wspólnie z ojcem zawiesiliśmy srebrny połyskujący czubek na ostatnią gałązkę drzewka.
- Dziękuję, ojcze. – Powiedziałam z uśmiechem, kłaniając się odrobinę niżej niż zazwyczaj.
Podszedł do mnie i położył mi swoją rękę na ramieniu – Ja również. – Ciężko mu to przeszło przez gardło, jednak przeszło.
- Ojcze, czy Severus mógłby…
- Mógłby. Każ skrzatowi przygotować jego sypialnię. – Odparł bez cienia emocji i wyszedł.
Do moich uszu doszły przytłumione męskie głosy, a po chwili Severus wszedł do salonu. Nie czekałam na nic. Od razu rzuciłam się na niego, wpijając w jego usta. Na szczęście nie odsunął mnie od siebie, a wręcz przyciągnął bliżej, pogłębiając pocałunek.
- Mamy nie wychodzić z salonu, oprócz udania się na spoczynek. – Wyszeptał między pocałunkami.
- A ja miałam prosić skrzaty o przyszykowanie sypialni dla ciebie. – Odparłam.
Jego usta zsunęły się na moją szyję, lecz po chwili popchnął mnie delikatnie na ścianę przygważdżając mnie do niej swoim ciałem. Cichy jęk wyrwał się z moich ust, gdy przygryzł delikatnie skórę za moim uchem. Wziął mnie na ręce i przechodząc przez salon opuścił mnie na kanapę. Przejęłam inicjatywę i spowodowałam, że leżał pode mną na meblu. Wpiłam się w jego usta, rozpinając niecierpliwie guziki jego surduta i całując linię jego szczęki oraz pieszcząc uszy. Gdy dostałam się do wiązanej koszuli ta również długo nie pozostała na właścicielu. Całowałam jego szyję, klatkę piersiową, brzuch. Byłam zachwycona budową jego ciała. Każdy mięsień, który powinien, był dobrze wyrzeźbiony.
Gdy chciałam rozpiąć jego spodnie, złapał mnie za nadgarstki i poprowadził do pozycji siedzącej.
Całował mnie z pasją, niecierpliwie pozbawiając mnie górnych części garderoby. Popchnął mnie delikatnie, przez co leżałam na kanapie.
Nie mogłam powstrzymać cichutkich jęków wyrywających się z moich ust, gdy Severus zawładnął moim biustem, doprowadzając mnie do szaleństwa.

*****

Straciłem wszelkie hamulce. Całując jej delikatną skórę na płaskim brzuchu, moje emocje wzięły nade mną górę. Widząc moją niecierpliwość i żądze, pomogła w pozbyciu się butów i tych przeklętych mugolskich spodni tak ściśle przylegających do jej ciała. Widząc czarne koronkowe stringi moje oczy błysnęły, na co Ewelina zaśmiała się cicho.
- Wiesz co to oznacza, jak dziewczyna ma na sobie czarną bieliznę? – Podniosła się, szepcząc. Nie dała mi dokończyć. – To, że ma ogromną ochotę na seks. – Wymruczała do mojego ucha i przygryzła delikatnie jego płatek.
Warknąłem i z powrotem znalazłem się na niej, prawie zrywając z niej ostatnią część jej garderoby.
 Znikąd z cichym pyknięciem pojawił się skrzat - Pan Snape i Paniennka Riddle wybaczą, Butelka nie chciała przeszkadzać. Pan kazał Butelce przynieść herbatę i wzory zaproszeń. – Stworzonko odezwało się piskliwym głosikiem, mówiąc cały czas ze spuszczoną głową.
- Nic nie szkodzi, Butelko. – Odpowiedziała, podnosząc z podłogi moją koszulę i zakładając ją. – Bardzo dziękuję, Butelko.
Stworzonko odstawiło tacę na stoliku i w pokłonach deportowało się.
- Dzięki, tatku. – Warknęła, zbierając swoje ubrania. Przełknąłem głośno i podszedłem do młodej dziewczyny.
- Nie widzę sensu, żebyś się ubierała. – Powiedziałem jej prosto do ucha.
- Mój drogi. – Odwróciła się do mnie z psotnym uśmiechem. – Założę chociaż spodnie. – I podeszła do stolika, kusząco kręcąc biodrami.
Upodobania panny Riddle do dużej ilości wszystkiego dały o sobie znać.
Na kolację Wigilijną wybrała zaproszenia ze Świętym Mikołajem w saniach ciągniętych przez renifery,  lecącym nad małymi jednorodzinnymi domkami pokrytymi, ciągle prószącym śniegiem.  Natomiast zaproszenia na bal były bogate w wybuchające różnokolorowe i różnokształtne sztuczne ognie.
Zawołałem skrzata z prośbą przyszykowania dla mnie pokoju, do którego się udałem po odprowadzeniu Riddle’ówny do jej sypialni.

*****

Obudziłam się, gdy poczułam, że coś wbija mi się w plecy. Od razu chwyciłam różdżkę i wstałam gwałtownie. Głowa pewnego irytującego blondyna ześlizgnęła się, a po chwili arystokrata raczył się obudzić. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się i znów przytulił do poduszki.
-Wstawaj, już jest po ósmej!
-No i? Jest wolne. Śpię. – Odparł sennie do poduszki.
-Ja ci dam "śpię".  – Mruknęłam. Machnęłam różdżką, a kołdra poleciała do góry. Draco się skulił, a ręką zaczął  szukać przykrycia. Gdy go jednak nie znalazł, przykrył się poduszką. – Chyba sobie kpisz… - Podeszłam do łóżka i ściągnęłam poduszkę.
-Do jasnej cholery, przestań mnie dręczyć!
-Bo co?
-Bo… mi zimno.  – Podniósł się i patrzył na mnie wściekle. – I chce mi się spać.
-Biedne dziecko… - Pogładziłam go po głowie. – Tak się nad tobą znęcają. Może chcesz do mamusi? Idziemy się ululać?
-EVANS!
-Taak?
-Zabiję cię!
-Poważnie?
Draco wystrzelił jak z procy, powalając mnie na podłogę. Na szczęście poduszka spadła akurat pod moją głowę, inaczej bym ją sobie rozbiła. Muszę przyznać, że nawet pomimo tego puchu zabolało. Dexter próbował mnie gilgotać, szczypać, szarpać, ale nie wychodziło mu. Broniłam się zaciekle, do czasu, gdy zaczął dzwonić budzik. Blondyn na chwilę zamarł, co wykorzystałam. Wyślizgnęłam się spod niego i wbiegłam do łazienki. Tam się szybko przepłukałam, przebrałam i uczesałam. Żałowałam jednej rzeczy: że nie wzięłam różdżki.
Ostrożnie otworzyłam drzwi. Nic się nie stało. Powoli wychyliłam głowę. Przy drzwiach z dormitorium nikogo nie było, łóżko także puste. I Pazura, i Mili także. Otworzyłam prawie na oścież. Nagle wyskoczył Draco i przycisnął mnie do ściany. Był już ubrany w jeansy i koszulkę z jakimś nadrukiem.
-No i co? – Wyszeptał mi do ucha. – Ktoś znalazł się w potrzasku… Chcesz kogoś prosić o pomoc?
-A powinnam? – Zapytałam cicho.
-Nie wiem. Jestem trochę nieobliczalny. Niespecjalnie wiem, co zaraz zrobię.
-Więc?
-Chyba powinnaś mnie zacząć prosić o uwolnienie.
-Skąd wiesz, że chcę być uwolniona?
Draco spojrzał mi głęboko w oczy.
-Mam rozumieć, że to ja tak na ciebie działam? – Zapytał prawie niedosłyszalnie. Właściwie domyśliłam się tego, co powiedział.
-Być może… - Wyszeptałam. – Raczej tak…
Dexter przez chwilę tylko na mnie patrzył. Puścił w końcu moje nadgarstki, zaczął bawić się końcówkami moich włosów. Pochylił się, cały czas obserwując. Delikatnie mnie pocałował, a ja się poddałam. Oparł głowę na moim czole. Stał tak chwilę, jakby się obawiając, że to właśnie ja zrobię coś nieobliczalnego.
-Lucy…
-Cicho, Dexter. – Uciszyłam go. Pocałowałam jeszcze szybko w policzek i uśmiechnęłam się. – Chodź, jesteśmy z kimś umówieni.
-Ty jesteś, nie ja.
-Chodź, zazdrośniku. Będziesz mi potrzebny, żeby szybko się zmyć. – Wyszczerzyłam się do niego. Oczy pana arystokraty błysnęły.
Do biblioteki weszliśmy troszkę spóźnieni, jednak okazało się, że Dereck jeszcze nie przyszedł. Posłałam Dexterowi niepewne spojrzenie i usiadłam. Draco zapytał, co się stało, więc opowiedziałam mu, co usłyszałam wczoraj na korytarzu. Zaczęłam martwić się o Mealise’a.
Jakoś wpół do dziesiątej rozległy się szybkie kroki i naszym oczom ukazał się rozczochrany, nieogolony i byle jak ubrany Dereck. Spojrzał na nas przepraszająco i usiadł. Położył książki na stole i westchnął. Ukrył na chwilę twarz w dłoniach.
-Była tu? – Zapytał, wciąż nie patrząc na nas.
-Kto?
-Vika.
-Nikogo nie było. – Rzucił Draco. – Tylko my czekaliśmy na ciebie jak głupki.
-Malfoy! – Upomniałam go, posyłając mrożące spojrzenie. – Czego się dziś uczymy, Dereck?
-Planujesz więcej spotkań? – Zapytał rok starszy chłopak, odkrywając twarz i patrząc na mnie niepewnie.
-Tak. Przecież nie zdajesz OWUTEM-ów z jednego przedmiotu, prawda?
-No… tak, masz rację. Wziąłem książki z numerologii, run, eliksirów-
-No to numerologia. Draco, słuchaj, bo może ci się przydać. – Posłałam mu ironiczny uśmieszek i zaczęłam tłumaczyć chłopakom wszystko od początku. Po dwóch godzinach oboje byli wykończeni, a ja miałam chrypę. Skończyłam wykład koło 13.30. Całej trójce burczało w brzuchach. Chłopaki pozbierali swoje rzeczy. Zwykłe mugolskie zeszyty chyba im się spodobały, bo zrulowali je i włożyli do kieszeni. Popatrzyłam jedynie na nich z politowaniem. No bo… kto normalny roluje 60-kartkowy zeszyt w miękkiej okładce i chowa do kieszeni? Tylko Hogwartczycy.
Przy obiedzie się rozdzieliliśmy. Draco i ja usiedliśmy razem tuż przy drzwiach do Wielkiej Sali, a zrezygnowany Dereck poszedł prawie pod katedrę nauczycieli. Usiadł obok Viki, która spojrzała na nas z politowaniem i zaczęła szczerzyć się do Derecka. Paplała o czymś, gestykulując, a Mealise po prostu jadł.
-Nie powinnaś się nim przejmować, naprawdę. Jest duży. – Zauważył Draco.
-Ja wiem, ale… on jest taki bezbronny…
-A ja? – Zmierzyłam go jedynie spojrzeniem. – No, powiedz.
-Ty jesteś dużym, silnym i niewychowanym chłopcem. – Uśmiechnął się lekko ironicznie. – I wiem, ze sobie poradzisz. Ale spójrz na niego. Jest jak duże dziecko.
-Oj, Lucy, Lucy. Zaczynasz mu matkować.
-Nie bardziej niż tobie. – Warknęłam.
Dexter przez chwilę siedział cicho. Spokojnie kończyłam mój posiłek, niekiedy tylko zerkając na Derecka. Po chwili zjedliśmy i wyszliśmy. Powoli kierowaliśmy się do Pokoju Wspólnego.
-Chodź na spacer. – Zaproponował Dexter. Spojrzałam na niego podejrzliwie, ale poszłam po kurtkę i po chwili już spacerowaliśmy po błoniach.  Z daleka widać było boisko do Quidditcha. To mi przypomniało, że nie było żadnego meczu między domami. Zapytałam o to blondyna.
-Był mecz. Gryffindor – Ravenclaw. 340 do290 dla Gryfonów.
-A Ślizgoni? – Zapytałam zaciekawiona.
-Nawet nie ma pełnego składu. Jestem najgorszym kapitanem, jakiego mógł mieć Slytherin. Nawet Chemik byłby lepszy ode mnie.
-Wydaje ci się. Draco, po powrocie robimy nabór do drużyny. I to ja – zaznaczyłam swoją osobę – dokonam selekcji.
-Aale-
-Nie ma „ale”, mój drogi. Wygramy Puchar. – Spojrzałam pewnie na niego.
-Jeżeli Czarny Pan coś wymyślił, żadne twoje plany nie wypalą.
Właśnie, Czarny Pan. Chciałam go poznać. Może nie tyle jego samego, co przekonać się, czy dałabym radę go pokonać. Chciałam zobaczyć, jaka moc od niego emanuje, że wszyscy się go boją i płaszczą się przed nim. Chciałam go po prostu zobaczyć, ale nie z daleka czy ze zdjęcia. Chciałam podać mu nawet dłoń na przywitanie.
Nagle znikąd błysnął zielony płomień, mijając mnie o milimetry. Niemal czułam potęgę Avady.
I ja, i Dexter odwróciliśmy się natychmiast w stronę atakującego. Na szkolnych błoniach Hogwartu stała kobieta z chmurą rozwichrzonych czarnych loków na głowie. Miała czarną suknię, a wymierzoną różdżkę kierowała w moją stronę.
-No, no, Draco. Nie spodziewałam się  tu ciebie. – Odezwała się szeptem na tyle głośnym, że jej głos dotarł do nas bez trudu.
-To samo mógłbym powiedzieć o tobie, Bellatrix. – Odparł Dexter. Przesunął się trochę, aby móc mnie zasłonić. Dyskretnie chwyciłam go za dłoń, żeby nic nie robił. Różdżkę miałam już przygotowaną do obrony. Chwycił mnie lekko. – Szukasz tu czegoś konkretnego?
-Nie, Draco, wybrałam się na spacer. – Jej jadowity szept był, jak dla mnie, dość żałosny. Nie budził we mnie strachu, tylko odradzę. – Czy to nie oczywiste, że spełniam wolę Pana?
-Atakując dwoje uczniów? – Zapytałam ironicznie, nim zdążyłam się powstrzymać. Draco posłał mi przerażone spojrzenie, ale po chwili znów stał się twardy i oziębły.
-Takie ataki z pewnością nie uwłaczają twojej osobie. – Dodał sarkastycznie Dexter. Widziałam, że chciał ratować sytuację i chronić chociaż mnie.
Bellatrix Lestrange mierzyła nas spojrzeniem swoich czarnych oczu.
-Co ja widzę? Młody Malfoy zapragnął dziewczynek? – Sarknęła, patrząc na mnie, jakbym była kompletnym śmieciem.
-Lucy, nic nie rób. – Szepnął Draco, ale nie posłuchałam go.
-Jedyną dziewczynką jesteś ty. Kupić ci laleczkę? – Nawet nie wiem, skąd u mnie tyle jadu.
-Crucio! – Gwałtownie podniosła rękę, atakując mnie.
-Protego maxima! – Wrzasnęłam.
Przez chwilę oba promienie walczyły ze sobą. Zniknęły jednocześnie, w tej samej chwili. Lestrange patrzyła na mnie spod przymrużonych oczu. Stałam naprzeciw niej, gotowa odeprzeć praktycznie każdy atak.
-Immobilus!
-Protego Horribilis!
-Incarcerous!
Nie zdążyłam się obronić. Znikąd pojawiły się pęta, które mnie związały. Mimo iż miałam różdżkę w dłoni, żadne zaklęcie nie przychodziło mi do głowy. Nie mogłam się ruszyć. Dexter podszedł w moim kierunku.
-E, e, Draco. – Wyszeptała. – Jedziemy do Malfoy’s Minor. A tam już czeka na ciebie Czarny Pan.
Myślałam, że mnie tam zostawi, żebym zamarzła, jednak wiedźma chwyciła mnie za włosy i teleportowała się ze szkolnych błoni. Znaczyło to tyle, że znaleźli sposób, aby obejść zaklęcie antyteleportacyjne oraz że spotkam Lorda Voldemorta.
Wylądowaliśmy na podwórku. Powoli zapadała noc, ale większość przedmiotów wokół nas już była niewidoczna. Czułam, że Draco się lekko spina. Spojrzał na mnie współczująco, a potem przybrał maskę arystokraty. Ironiczne spojrzenie, wyższość nad innymi marnymi stworzeniami, a przede wszystkim czystość krwi.
Weszliśmy do Malfoy’s Minor. Starałam się iść za Bellatrix, ale ona wręcz ciągnęła mnie za włosy. Ilekroć się prostowałam, szarpała mocniej.
-Witaj, Bella… - Zza rogu wyszedł Snape. – Możesz powiedzieć, dlaczego szarpiesz Evans za włosy?
-Och, zaatakowała mnie.
-Z pewnością. – Snape wyszarpnął moje włosy z jej łapy. Upadłam beznadziejnie na podłogę. Dexter rzucił ciche zaklęcie i wreszcie się uwolniłam. Ostrożnie wstałam, cały czas patrząc na wiedźmę.
-Dzień dobry, profesorze. – Powiedziałam do Snape’a. Popatrzył na mnie kątem oka.
-Nie mam zamiaru tolerować tutaj nieposłuszeństwa, Evans. – Mówił, pochylony tak, abym tylko ja go słyszała. – Jesteś więźniem Belli i nie mam jak cię od niej odkupić. Z resztą nie miałbym nawet po co. – Dodał ironicznie. – Zagwarantowałem ci jedynie lepsze traktowanie. Od innych jeńców Belli.
-No, no, Severus, bo ktoś poczuje się zazdrosny. – Warknęła.
-Rudolf? – Zapytał sarkastycznie Snape, odchodząc.
-Ruszaj się! – Bellatrix wyprzedziła mnie i zaklęciem zmusiła, bym za nią poszła. Draco został sam w ciemnym korytarzu. Dopiero po chwili zrozumiałam, że Lestrange zmusiła go zaklęciem do pozostania w miejscu. Widziałam jego zmartwiony wzrok, gdy patrzył jak odchodzę.

2 komentarze:

  1. Strasznie tu cicho nie sądzicie?
    Kiedy będzie następny rozdział?

    OdpowiedzUsuń
  2. Biedny Draco, żal mi że nie może pomóc Lucy, oby nic się jej nie stało!

    OdpowiedzUsuń