niedziela, 30 czerwca 2013

Rozdział 26



Na początek kilka słów od autorek!
Witam Was, szanownych czytelników! ;) Dziś to ja jestem odpowiedzialna za dodanie notki. Pokornie błagamy o wybaczenie za opóźnienie, niestety Tyśka nie zawsze ma czas. W ramach wynagrodzenia dodaję dwie części, dlatego zorganizujcie sobie więcej czasu ;)
Pozdrawiam Ebi ;*

Hej wszystkim. Dużo osób się niecierpliwiło, czemu nie ma rozdziału. Otóż... a nie, jednak nie powiem. Rozdział dodaje Ebi i to jej należą się wszelkie wyrazy wdzięczności. Tak więc,ja tu nie mam nic do dodania, oprócz miłego czytania :D
To jeden z moich ulubionych rozdziałów :D
Tyśka


- Co jest, ku*wa… - Szepnęłam, stojąc zdezorientowana w drzwiach dormitorium…
Na łóżku Mili… Leżała Mili… Na niej Nott… Nagi Nott! Na nagiej Mili! Otworzyłam szeroko usta ze zdziwienia, a para zaczęła szybko zakrywać się kołdrą.
- Sorry, Pazur… - Teo w pośpiechu ubierał bokserki pod kołdrą. – Nie wiedzieliśmy, że wrócisz tak szybko… - Mili zawiązała się kołdrą i patrzyła na mnie przestraszona.
- Ej! Teo! Daj spokój. Nie ubieraj się. – Uśmiechnęłam się do nich i wytknęłam język. Zastygli na chwilę. – No. Wy sobie kontynuujcie, a ja się ulotnię . – Wyszczerzyłam zęby. – Zabiorę tylko laptopa i już mnie nie ma. – Wzięłam komputer i wychodząc, życzyłam im jeszcze udanej zabawy i puściłam oczko.
Cieszyłam się, że ta dwójka jest ze sobą. Od jakiegoś czasu ciągnęło ich do siebie. Żałowałam, że ja nie mogę znaleźć się w takiej sytuacji…
- Pazur! – Męski głos zatrzymał mnie w pół kroku. – A ty dokąd, zła czarownico? – Przede mną stał Chemik z szerokim uśmiechem na twarzy. – Chodź do nas! – Zawołał i ciągnąc mnie za rękę, poprowadził w stronę kanapy zajmowanej przez elitę.
- No to opowiadaj, Pazur, jak tam było u Snape’a! – Zaśmiał się Malfoy.
Zdębiałam… - Co przepraszam? – Stałam z szeroko otwartymi oczami. Nikt nie powinien mnie widzieć wtedy ze Snape’m…
- No, nie udawaj już! Jaki jest? – Odparła Asteria, siedząca koło Flinta z żywym, wręcz niezdrowym zainteresowaniem.
- Ale ja dalej nie wiem, o co wam chodzi… - Odparłam, kręcąc bezradnie głową.
- No, bo Pansy powiedziała…. – Młodsza Greengrass urwała, kiedy zdała sobie sprawę, że wydała, kto rozpuszcza plotki wprowadzając mnie i profesora w poważne problemy.
- Co Parkinson znów rozpowiada?! – Wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Cała się spięłam i wyprostowałam.
- Podobno widziała ciebie i Snape’a zaraz po twojej konfrontacji z Gryfonami w lochach… Wpadliście na siebie i on zabrał cię do siebie… Podobno całowaliście się na korytarzu… - Daniel siedzący niedaleko mówił z delikatnie wyczuwalną złością.
- Gdzie. Ona. Jest?! – Wydarłam się, a wszystkie rozmowy w Pokoju Wspólnym ucichły. – Czy ktoś mi do ku*wy nędzy powie, gdzie jest ta przebrzydła szmata, Parkinson?! – Powtórzyłam już ciszej, ale z tą samą wściekłością w głosie.
- Szmatą możesz nazywać samą siebie, Riddle. – Usłyszałam za sobą piskliwy głosik Mopsicy.
- O nie, nie, moja droga. – Podeszłam do niej, wyciągając różdżkę. – To nie ja przespałam się z połową piątego, szóstego i siódmego rocznika.
- Wystarczy, że poszłaś do łóżka Snape’a. – Stała naprzeciwko mnie zupełnie wyluzowana.
- Czy ty jesteś świadoma tego, co robisz? – Zapytałam, mrużąc gniewnie oczy. – Czy ty wiesz, że twoje gadanie może ściągnąć na profesora poważne problemy? – Już nie mówiłam, a syczałam. – Czy jesteś świadoma tego, że zadzierasz z osobą, która, bądź co bądź może ci się odpłacić w paskudny sposób? I na sam koniec. – Mówiłam ciągiem, praktycznie nie biorąc oddechu między słowami. – Czy jesteś świadoma tego z czyją córką zadzierasz? A zadzierając ze mną, narażasz się mojemu ojcu. – Akcentując odpowiednie słowa, przybliżyłam się do dziewczyny.
- A czy ty wiesz, że ja się nie boję? – Pisnęła brunetka.
Roześmiałam się szczerze. No kurde! Kto jest tak porąbany? Śmiałam się tak mocno i szczerze, że moja przepona zaprotestowała boleśnie.
- Parkinson. – Podeszłam do niej i położyłam dłoń na jej ramieniu. – Podziwiam cię. Naprawdę. – Szczerzyłam się jak głupia. – Jak ty to robisz, że przeszłaś tyle klas bez nawet jednej szarej komórki? –Uśmiechnęłam się do dziewczyny raz jeszcze i już z poważną miną odwróciłam się do reszty Ślizgonów.– Mam szczerą nadzieję, że nikt nie będzie tak samo pozbawiony mózgu i nie będzie rozpowszechniał tych bezpodstawnych i idiotycznych plotek. – Warknęłam i wyszłam na korytarz. Miałam dosyć tych pustogłowych dzieciaków.
Poszłam w stronę gabinetu Opiekuna Slytherinu. Po zapukaniu odczekałam chwilę, a drzwi otworzył…
- O! Panna Riddle. Jak dobrze, że pani przyszła. – Dumbledore nie krył swojego zadowolenia. – Już z profesorem Snape’m mieliśmy iść po panią. – Uśmiechnął się do mnie dobrotliwie. – Proszę wejść. Musimy przedyskutować kilka kwestii.
Weszłam do gabinetu Snape’a. Sam profesor siedział za swoim biurkiem, natomiast dyrektor usadowił się w wygodnym fotelu naprzeciwko nauczyciela. Podeszłam i niepewnie usiadłam na krześle po lewej stronie dyrektora.
- Cóż cię do mnie sprowadza, panno Riddle? – Przenikliwy, zimny głos Snape’a wywołał u mnie ciarki.
- Przyszłam, w sprawie plotek, które rozsiewa Parkinson, profesorze. – Patrzyłam na mężczyznę z winą w oczach.
- Właśnie dlatego tu jesteśmy, panno Riddle. – Dumbledore uśmiechnął się do mnie. –Fineas poinformował mnie o niepokojących plotkach krążących wśród mieszkańców Slytherinu.
- Tylko wśród Ślizgonów? – Zapytałam, nie mogąc powstrzymać języka, za co otrzymałam karcące spojrzenie Snape’a i uśmiech dyrektora.
- Na chwilę obecną, jedynie wśród mieszkańców Slytherin’u, panno Riddle. – Dumbledore, jak zwykle miły i pocieszający.
- Jednakże, jutro może się to szybko zmienić. – Warknięcie profesora zepsuło mój dobry nastrój.
- To może ukrócimy plotki? – Wyszczerzyłam się wrednie. Byłam w stanie zrobić wszystko, żeby zetrzeć tej przebrzydłej Mopsicy, ten jej przebrzydły uśmieszek z tej jej obrzydliwie przebrzydłej mordy.
- W jaki sposób, panno Riddle? – Powątpiewający ton Snape’a nie zniechęcił mnie.
- Jest kilka… - Uśmiechnęłam się przebiegle. – Jednym może być ukaranie jej na płaszczyźnie szkolonej. Na przykład… O! Zostanie zawieszona w prawach ucznia! – Wykrzyknęłam entuzjastycznie w stronę dyrektora.
- Pomysł wart rozważenia… - Dyrektor w zamyśleniu gładził swoją długa białą brodę. – Jednakże. – Poprawił się w fotelu. – Panno Riddle. Sytuacja jest na tle poważna, iż nie można jej zbagatelizować. – Patrzył na mnie przenikliwie.
- Albusie, przejdź do rzeczy! – Snape był coraz bardziej zdenerwowany i niepewny.
- Czy macie romans? – Pytanie dyrektora zwaliło mnie z nóg. Co prawda byłam przygotowana na taki przebieg rozmowy, jednak nie w tak bezpośredni sposób.
Popatrzyłam niepewnie na Severusa. Ten jedynie zerknął na mnie.
- Albusie… - Zaczął z ledwo wyczuwalnym zawahaniem. – Nie mógłbym mieć romansu z Riddle’ówną… Z wiadomych przyczyn. – Zakończył, prawie nie zdradzając swojego zdenerwowania.
- A tak z ciekawości spytam… - Odezwałam się bez nerwów. – Jeśli miałabym z profesorem romans… - Widząc spojrzenia mężczyzn, urwałam – Nie mówię, że miałam! – Zastrzegłam pod powątpiewającym wzrokiem dyrektora. – Ale jeśli. Jakie konsekwencje miałyby takie relacje między nauczycielem a uczniem? – Patrzyłam na Dumbledore’a.
- W takiej sytuacji ministerstwo przewidziało zwolnienie nauczyciela i odebranie prawa wykonywania zawodu, a uczniowi wydalenie ze szkoły. – Zimny głos profesora zwrócił moją uwagę na jego osobę.
- Pff. – Prychnęłam lekceważąco. – A jeśli udowodni się, że cała wina jest po stronie ucznia? – Znów przeniosłam wzrok na dyrektora.
- Wtedy uczeń zostaje wydalony ze szkoły. Nauczyciel… Właściwie to zostaje odsunięty od pracy na jakiś czas… - W zamyśleniu znów gładził brodę. – Jednak lepiej by było, żeby żadna ze stron okazała się niewinna. – Popatrzył na mnie przeszywającym wzrokiem.
- Ależ, oczywiście. – Uśmiechnęłam się delikatnie. – Jeśli mogę jeszcze spytać…
- Już zapytałaś, Riddle. – Znów warknięcie profesora.
- W takim razie, co jest uznawanie za „romans” ? – Mówiąc, nakreśliłam w powietrzu cudzysłów.
- A co według ciebie zalicza się do romansu? – Dobrze mi znana ironia i jad w głosie nauczyciela, uspokoiła mnie jeszcze bardziej. Wiedziałam, że obaj mężczyźni znajdą wyjście z sytuacji, jednak i tak się trochę denerwowałam… Nie chciałam niszczyć życia człowiekowi, który jest mi oparciem.
- Taki romans, że romans to przede wszystkim uczucie. – Mówiłam spokojnie, patrząc dość wymownie na profesora. – Ale taki romansik, to stosunek seksualny. – Uśmiechnęłam się delikatnie, odwracając w stronę dyrektora. – Czy uczucie, oczywiście czysto platoniczne, jest karane przez ministerstwo? – Podniosłam, pytająco brew.
- Jeśli nie doszło do kontaktu fizycznego, nic nie można wam zarzucić. – Uśmiechnął się szczerze. – W takim razie wszystko omówiliśmy. – Podnosił się z fotela. – Jutro po śniadaniu zapraszam was oraz pannę Parkinson do mojego gabinetu. Niestety, musimy poznać szczegóły jej wersji. – Uśmiechnął się dobrotliwie i wyszedł.
Siedzieliśmy przez chwilę z profesorem w ciszy. Patrząc w jego oczy, dostrzegłam jedynie chłód i obojętność. Spuściłam głowę z rosnącym poczuciem winy. – Przepraszam… - Wyszeptałam i przygarbiona podniosłam się z krzesła. Nie czekając na odpowiedź, podeszłam do drzwi. Ciepła męska dłoń objęła moją leżącą na klamce.
- Nie masz, za co przepraszać. – Jego cichy szept, tuż przy moim uchu zmienił moje nogi w watę. – Jestem tak samo winny. – Objął mnie delikatnie w pasie, odwracając przodem do siebie. – Nie pozwolę, żeby cię wyrzucili ze szkoły. – Przytulił mnie i pocałował w czoło.
- Dziękuję. – Szepnęłam. – A ja nie pozwolę, żebyś stracił pracę. – Uśmiechnęłam się do niego delikatnie i pocałowałam w policzek. – Pójdę już. – Odwróciłam się po tym, jak kiwnął potwierdzająco głową.
W PW było spokojnie. Wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. Koło kominka siedziała Mili skrobiąca coś na pergaminie.
- Mili… - Szepnęłam, podchodząc do niej. Chciałam znów się z nią przyjaźnić… Brakowało mi jej ciepłego głosu dającego mądre rady.
Odwróciła się i z delikatnym strachem spojrzała na mnie. – Ewelina. – Szepnęła.
- Mogę? – Zapytałam, wskazując wolne miejsce koło niej na kanapie. Jedynie kiwnęła głową. Usiadłam i zerknęłam na temat wypracowania…
- O cholera! – Krzyknęłam łapiąc się za głowę. – Esej dla Cortinasa!! – Zerwałam się z kanapy i wybiegłam jak strzała z Pokoju wspólnego, wśród cichych śmiechów i jednego nieśmiałego delikatnego uśmieszku na okrągłej twarzyczce dziewczyny, która była dla mnie tak ważna… 

***


Podczas porannej poczty wszyscy zamarli w bezruchu. Notatka na pierwszej stronie poraziła nawet grono pedagogiczne. Snape podszedł do wściekłej Lucy i równie wkurzonego Dracona.
-Czy możecie mi to wytłumaczyć? – Syknął.
-Nie, panie profesorze. – Warknęła Lucy. – Sama chciałabym wiedzieć, o co chodzi.
-A pan, panie Malfoy?
-Nic nie wiem, profesorze. – Przyznał cicho Draco.
Snape odszedł. Blaise pochylił się do nich, a reszta przysunęła się, chcąc usłyszeć coś więcej.
-Dlaczego nic nam nie powiedzieliście? – Zapytał oskarżająco. – Jesteśmy waszymi przyjaciółmi, powinniście nam powiedzieć…
-Chemik. – Zaczęła zimno Lucy. – Wierz mi, że nie wiem, co ten idiota wymyślił!
-Kogo masz na myśli, kretynko?
-A jak myślisz, imbecylu?
-Kłótnia zakochanych? – Przerwał im słodki głos Parkinson. – Raczej zaręczonych, niż zakochanych…
-Zazdrościsz, Mopsie? Możesz sobie go wziąć. – Warknęła panna Evans, po raz kolejny.
-Lucy, naprawdę nic nie wiesz na temat waszego zaręczenia? – Zapytała Ewelina, siedząca koło niej.
-Nic! Chyba, że się ze mną zaręczył, jak byłam nieprzytomna! Malfoy!
-Przecież mówię ci, kretynko, że to nie ja! Tym razem nie mam z tym nic wspólnego!
Szmery coraz głośniej rozlegały się Sali. Uczniowie patrzyli na dwójkę Ślizgonów z podejrzeniem, odrazą, gotowi szydzić. Przed Malfoyem wylądowała kartka, na której było napisane „Otwórz”. Blondyn rozejrzał się, ale było za dużo uczniów, więc nie mógł zidentyfikować nadawcy. Rozłożył papier. Na środku kartki narysowano jego podobiznę oraz Lucy. Trzymał w rękach klejnot Malfoyów i podawał dziewczynie, która mdlała teatralnie.
Malfoy patrzył nienawistnie dookoła. Lucy spojrzała na niego i wyrwała kartkę. Wściekła podarła ją w drobny mak. Wstała i wyciągnęła różdżkę.
-Sonorus. – Mruknęła, a jej głos potoczył się po Sali. Różdżkę trzymała przy swoim gardle. – Nie wiem, kto z was puścił tę perfidną plotkę, te okropne kłamstwo, ale przysięgam, a wszystkich biorę za świadków, zemszczę się! Nikt nie ma prawa mnie obrażać!
Snape wstał z katedry.
-Silencio! – Uciszył  dziewczynę, a ta spojrzała na niego wściekła. Tupnęła nogą i wyszła z Sali.
-Cisza! – Krzyknął dyrektor, wstając. Machał rękoma, próbując uciszyć tłum. – Moi mili! Dość! Cisza! Proszę rozejść się na swoje zajęcia oraz do dormitoriów w razie zajęć na późniejszą godzinę.
Uczniowie chmurnie wstali i wciąż gawędząc, wyszli. Przy stole Ślizgonów stała elita i patrzyła z niedowierzaniem na Dracona.
-Nic nie zrobiłem. – Powtórzył już ciszej. Stał chwilę, a potem odszedł. Elita stała zdezorientowana i patrzyła na siebie, nie wiedząc co robić. Zebrali się i poszli na pierwszą lekcję – zielarstwo.
*****
Wybiegłam z Sali, gdy Snape mnie uciszył. Miałam podejrzenie, kto to zrobił, kto doniósł do Proroka. Tylko dwie osoby wiedziała, że Draco posłużył się takim podstępem, aby dostać się do mnie do szpitala.
Weszłam do dormitorium, zabrałam swoją torbę i wyszłam z zamku. Do zielarstwa wciąż miałam jakieś dwadzieścia minut, ale zamiast czekać pod szklarnią, wolałam pójść nad jezioro. Było zimno, a niebo spochmurniało. Pewnie będzie po południu padać.
Zaszłam pod wierzbę. Położyłam torbę na wilgotnej trawie i usiadłam na niej. Dlaczego od pewnego czasu nic się nie udaje? Co ja komu zrobiłam, że spotykają mnie takie rzeczy. Pazur córką największego czarnoksiężnika, potem pobyt w szpitalu. Wracam do szkoły, a tak atmosfera tak ciężka, że można ją nożem kroić. Wszyscy nagadują, ile wlezie. A teraz jeszcze to? Co ja komu zrobiłam?
-Lucy?
Spojrzałam do góry. Snape stał koło mnie, niepewny, niezdecydowany.  Nawet z jego twarzy zniknął ten okropny wyraz, który zwykle mu towarzyszył. Podniosłam się i oparłam o pień wierzby. Chwyciłam pas torby w ręce i bawiłam się nim.
-Czego pan profesor chciał? – Zapytałam, wciąż zła.
-Wierzę wam. – Spojrzałam na niego. – Ani ty, ani Draco, nie zrobilibyście czegoś tak głupiego. Gdyby Lucjusz, ojciec Dracona, się o tym dowiedział, kazałby przyprowadzić cię na bal. Musimy to odkręcić nim Czarny Pan się o tym dowie.
-A co jeśli się dowie?
-Będzie chciał cię sprawdzić.
-Będę musiała kogoś… zabić?
-Prawdopodobnie tak, ale na razie nie myślmy o tym. – Snape chwycił mnie za ramię i pociągnął w stronę szklarni. – Zastanów się, jak się z tego wykręcić. Porozmawiaj z Malfoyem. Ja mam na głowie inne problemy.
Zostawił mnie pod szklarnią, a sam odszedł do zamku.
Profesor Sprout przyszła punktualnie i rozpoczęła lekcję. Nawet jej nie słuchałam, byłam pogrążona w swoich myślach. Wszyscy dobrali się w pary, a ja zostałam sama. Nawet Pazur stanęła obok Chemika, nie patrząc na mnie. Sięgałam po nawóz, gdy ktoś stanął koło mnie.
-Można?
-Draco. – Uśmiechnęłam się lekko do niego. – Jasne, że tak.
-Nie jesteś złośliwa. – Zauważył.
-Jestem ZŁA, nie widać?
-Nie, raczej nie. – W nagrodę za tak beznadziejną odpowiedź, rąbnęłam go w ramię. Skrzywił się, ale nawet nie jęknął.
*****
Cały dzień spędzili w sumie razem. Po zielarstwie podeszli do elity, ale ta rozmawiała na jakiś temat i całkowicie ich zignorowała. Tylko Mili i Pazur zerkały czasem na nich, ale odwracały wzrok pod zimnym i twardym spojrzeniem chłopaków.
Lucy chodziła smutna. Wiele godzin wraz z Draconem spędziła, szukając w bibliotece jakiegoś rozwiązania.
-Nawet wyimaginowane zaręczyny można zerwać. – Mruknęła Lucy.
-Nie u mnie w rodzinie. Gdy matka się dowie, zaprosi cię na uroczysty obiad albo bal. – Mówił blondyn, przeglądając książkę w bibliotece. – Malfoyowie jeszcze nigdy nie wycofali się z oświadczyn, a nie chcę być pierwszy. Dziewczynie nie przystoi, więc musimy to jakoś obejść. Gdyby tylko nie ten durny Prorok.
-Nie można zaskarżyć Proroka o wypisywanie bzdur?
-A kto ci to potwierdzi?
-Grrr…  - Warknęła dziewczyna. – Właśnie dlatego nie cierpię tego skomplikowanego świata mioteł.
-Świata mioteł? – Powtórzył i popatrzył na nią.
-No tak. Pewnie trzeba tam siedzieć wyprostowanym, z elegancką fryzurą, dobrze i poprawnie się wypowiadać i tak dalej.
-A ty myślisz, że Pazur tak się zachowywała na balu na początku listopada? – Lucy popatrzyła na niego. – Możesz mi wierzyć, że była równie nieznośna, jak zwykle.
Lucy roześmiała się. Szukali dalej, ale w końcu pani Pince wygoniła ich z biblioteki z wrzaskiem, że powinni zająć się sobą. Zrezygnowani wrócili do dormitorium. Wszyscy na nich patrzyli. W powietrzu aż czuło się, że o nich rozmawiali, a przerwali, gdy tylko weszli. Przed tłum wyszła Parkinson. Podeszła do nich.
-Przyjemnie się pieprzyło?
-Jak ci za mało seksu, to idź do swoich zaufanych dostawców spermy. – Warknęła Lucy, a Draco parsknął śmiechem. Rozeszli się do swoich pokoi, a Parkinson stała tak, łykając gorycz porażki.
Lucy weszła do dormitorium. Pazur i Mili patrzyły na nią z jakąś krzywdą w oczach.
-Nie będę nic mówić na ten temat – zaczęła Lucy. – Nic złego nie zrobiłam.
Zabierając potrzebne rzeczy, weszła do łazienki.
-Lucy! – Mili uderzyła ręką w drzwi. – Nie zostawiaj rodziny! Teraz mamy tylko siebie!
Panna Evans wybiegła z łazienki, rzucając się na szyję Mili. Ta przytuliła ją mocno i głaskała po głowie, jak małe dziecko. Zaprowadziła do łóżka i usiadły obie, po drugie stronie Lucy Ewelina.
-A teraz opowiedz nam, co się stało? – Mówiła łagodnym głosem Mili, zwracając się do wyższej od siebie dziewczyny jak do małego dziecka. – Może coś zrobiliście i zostało to źle odebrane?
-Jak Draco do mnie przyszedł w sobotę, mówił, że nie chcieli go wpuścić, dlatego podał się za mojego narzeczonego. Ale tylko dwie osoby o tym wiedziały. Kobieta w recepcji i pielęgniarka, pani Primrose. Ta w recepcji, chyba nie mogłaby powiedzieć. Bo nawet jeśli, to kto by jej uwierzyć, że to Malfoy…?
-Dobrze, już dobrze. – Mili znów zaczęła ją gładzić po głowie.
-Ale teraz trzeba pomyśleć, co zrobić, aby unieważnić zaręczyny, których tak naprawdę nie było. Nie można ich zerwać. Tak przynajmniej mówi Draco, bo ja się nie znam…
-Cicho, Lucy, coś wymyślimy. – Zapewniła ją Mili.
-Ty wiesz, kto to zrobił. – Powiedziała gniewnie Ewelina. Lucy jedynie pokiwała głową. Ewelina przymknęła oczy i odezwała się zmienionym przez furię głosem. – Parkinson. – Dziewczyna znów pokiwała. – Już została zawieszona. Niech tylko się Dumbledore dowie. Albo gorzej, niech no tylko ją zobaczę!
-Dajcie spokój, mam w nosie całą szkołę i wszystkich, którzy mnie obrażają. – Chlipała Lucy. – Sami nie mają nic w głowie, to rozsiewają ploty.
-To dlaczego płaczesz?
-Nie wiem. – Lucy przetarła oczy zewnętrzną częścią dłoni. – Odkąd tu przyjechałam, cierpię na niekontrolowane wybuchy płaczu. W Merlinie nigdy nie płakałam…
-Spokojnie, Lucy. Na nas zawsze możesz liczyć.
Lucy poszła się wykąpać. Gdy wracała, ktoś zapukał do dormitorium. Zatrzymała się gwałtownie, patrząc na dziewczyny. Obie pokręciły głowami, nie wiedząc, kto to może być. Znów ktoś gwałtownie zapukał. Evans sięgnęła po różdżkę, Ewelina ustawiła się koło łóżka, gotowa odeprzeć jakieś zaklęcie. Lucy otworzyła drzwi Alohomorą.
-Expelliarmus! – Magiczne drewienko wylądowało na podłodze.
-Czyście zwariowały?! – Warknął Malfoy, rozbrojony na samym progu. – Ładny szlafroczek, Evans. – Uśmiechnął się wrednie.
Lucy podeszła do niego i z pięści przywaliła w twarz. Draco upadł, trzymając się za policzek.
-Wariatka, idiotka, stuknięta kretynka. Wiesz, że to boli?!
-Czego chciałeś?
-Wygonili mnie z dormitorium. Śpię u was.
I nie czekając na odpowiedź, położył się na łóżku Lucy w ubraniach. Ściągnął buty i przykrył się kołdrą, tak że widać było tylko jego blond włosy. Lucy usiadła na łóżku. Poczuła, że Draco na nią patrzy. Ewelina zajęła się sobą, a Milicenta weszła do łazienki. Evans czaiła się. Niespodziewanie pociągnęła za kołdrę, a owinięty nią chłopak wylądował na podłodze. Lucy położyła się wygodnie. Usłyszała jeszcze tylko marudzącego Malfoya i zasnęła.


2 komentarze:

  1. A już myślałam ,że Parkinson umrze ;D
    (Jakie plotki sa wkurzajace!)
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahaha, końcówka jest rozbrajająca XD

    OdpowiedzUsuń