poniedziałek, 15 czerwca 2015

Rozdział 39

Dziś bez zbędnych (i niepotrzebnych) monologów, zapraszam do czytania ;)
Umierająca z gorąca, Tyśka




No i dziś sylwester! Ucieszyłam się 31 grudnia, gdy otworzyłam oczy.
Jak co dzień, od kilku dni poszłam na zajęcia z Lestrange. Przyzwyczaiła się już do mojej pozycji i mojego sposobu bycia oraz egzekwowania szacunku. Dla niej byłam wyjątkowo niemiła. No dla niej i Fabiana.
W między czasie odbyło się jeszcze jedno spotkanie śmierciożerców.  Tym razem, tematem wiodącym było zastąpienie Yaxley’em, ówczesnego Ministra… Jak mu tam było… Scrim… Scrimgeour. Co za idioci… Chcieli tak po prostu go wyeliminować… Koszmar.
Słuchając ich planów, kręciłam głową z niedowierzaniem.
- Otaczają mnie kretyni… - Mruknęłam, jednak dość głośno, co usłyszał Lord. Popatrzył na mnie nienawistnie. – Oni, ojcze. – Powiedziałam, szybko się reflektując. Jedynie spojrzał na mnie karcąco. – No nie mogę was słuchać normalnie. – Warknęłam, gdy poleciała kolejna niedorzeczna propozycja. – Czy wy jesteście pozbawieni mózgu? – Zakryłam twarz w geście załamania, gdy wszyscy spojrzeli na mnie. – Wybacz, ojcze. – Powiedziałam. – Mogę? – Kiwnął jedynie głową. – Nie możecie tak po prostu wpaść do domu ministra i rzucić w niego avadą! Czarodzieje nie są idiotami. Będą wiedzieć, o co chodzi. Jeśli planujecie pozbyć się Ministra, trzeba to zrobić w najmniej podejrzany sposób. Co prawda każdy będzie podejrzany. – Mówiłam, a na twarzach zgromadzonych malowało się lekkie zdziwienie. Zebrany był wyłącznie wewnętrzny krąg, dlatego siedzieli bez masek. – Trzeba wybrać najbardziej prawdopodobny, żeby ludzie mieli wątpliwości, co stało się naprawdę a nie od razu wiedzieli, o co chodzi. – Mówiąc, wstałam i spacerowałam po salonie przed fotelem swoim i ojca.
- To co proponujesz? – Pytanie poleciało ze strony głównego zainteresowanego.
- Coś rzeczywistego. Nie wiem… Potrącenie samochodem odpada… - Mruczałam do siebie. – Napad też… Zbyt podejrzane. Ugh! – Warknęła. – Znacie jakieś jego przyzwyczajenia? Rozkład dnia? – Zwróciłam się do Śmierciożerców.
- Tylko tyle, o której wchodzi do Ministerstwa i o której wychodzi. Nic więcej. – Odparł Rosier.
- Jeszcze tyle, że raz w tygodniu chodzi do mugolskich kasyn. – Dodał Rowle.
- No jeden mądry! – Z całej mojej osoby bił entuzjazm. – No i mamy już jeden prawdopodobny pomysł! – Uśmiechnęłam się szeroko. – Słyszeliście o tak zwanym kredycie kasyna? Nie? Norma. Jeśli ktoś wychodzi ze zbyt dużą wygraną, ludzie z kasyna najzwyczajniej go okradają. W dość brutalny sposób. Nie jestem pewna czy to poskutkuje… W mungu takie rany załatają dość szybko… - Rozmyślałam znów, chodząc po pomieszczeniu. – A jednak to odpada. – Sapnęłam ze złością. – Jak można zabić ministra?! – Jęknęłam i opadłam na fotel, nerwowo ruszając nogą.
Z inicjatywy ojca przeszli do innych, mniej ważnych spraw.
Układałam sobie wszystko w głowie. A może by tak… - Nawet to, co najbardziej nieprawdopodobne musi być prawdziwe… - Przytoczyłam wypowiedź jednej z moich ulubionych postaci fikcyjnych Sherlocka Holmesa. – Wiecie, czy ma rodzinę w jakimś mniej znanym miejscu? – Palnęłam, przerywając ojcu w pół zdania. – Wybacz, ojcze. – Skłoniłam się, widząc jego minę.
- Rodzinę ma gdzieś na pewno. – Rzucił sarkastycznie Yaxley.
- Rodzinę ma każdy. – Odparłam równie sarkastycznie, mordując go wzrokiem przy okazji. – Dowiedzcie się na jego temat wszystkiego. Na Merlina! Planujecie zamach, macie wtyki w ministerstwie. Przygotujcie się do tego, a nie! – Warknęłam w stronę śmierciożerców.
- W takim razie, Yaxley, masz zadanie domowe. – Odparł spokojnie mój ojciec. Widać po nim było, że jest zadowolony.
Podziękowałam ojcu skinieniem głowy, wrócili do innych spraw.

Było południe. Spacerowałam po ogrodzie Malfoy’ów, gdy w moje plecy coś uderzyło.
- Bron się! – Krzyknął Chemik, lepiąc śnieżkę, a za nim stał Nott z szerokim uśmiechem.
- Nawet nie… - Jednak niedane mi było dokończyć, gdyż oberwałam śnieżką centralnie w sam środek czoła. – To oznacza wojnę. – Powiedziałam zimno z błąkającym się na ustach uśmiechem.
Rzucaliśmy w siebie śnieżkami ,nie martwiąc się o nic. Zostałam natarta przez chłopaków, dzięki czemu upodobniłam się do bałwana, którego z resztą i tak ulepiliśmy chwilę później.
Nott i Zabini byli zachwyceni procedurą lepienia pana okrągłego w mugolski sposób. Wybornie było patrzeć na ich zacieszające mordeczki.
***
Uwagę Severusa, wychodzącego od Czarnego Pana, przykuł ruch za oknem. Widząc jak Riddle’ówna, rzuca się śniegiem z Blaisem i Teodorem jego oczy straciły złowieszczy wyraz. Lubił patrzeć na uśmiechnięta twarz dziewczyny.
Zaczął zastanawiać się nad słusznością podjętej decyzji… Nie chciał, by była przez niego nieszczęśliwa lub w jakikolwiek sposób ograniczona. Chciał dla niej jak najlepiej, jednak świadomość swojej ryzykownej roli, jaką odgrywał w wojnie, wzbudzała w nim wątpliwości. Cieszył się z perspektywy „posiadania” dziewczyny i bycia „posiadanym” przez nią. Czuł jednak, że nie przeżyje wojny. A nie chciał ranić jedynej osoby, na której mu zależało.  Musiał z nią porozmawiać… Jednak nie znajdował odpowiedniego momentu.
Skierował się do ogrodu Malfoy’ów.
- Panno Riddle... – Zagrzmiał zimno, jednak niedane mu było dokończyć, gdyż oberwał śnieżką rzucaną przez dziewczynę, a celującą w Zabiniego, który zdążył jej uniknąć.
- Oj. – Jęknęła i podbiegła do mężczyzny. – Wybacz, naprawdę nie chciałam. – Mówiła z widoczną skruchą.
- Rozumiem. – Mruknął i schowaną za plecami różdżką uformował kulkę, która po chwili znalazła się w jego dłoni. – Musisz ponieść konsekwencje swego czynu. – Powiedział wyjątkowo zimnym głosem jednak mimika jego twarzy nie wskazywała na rozdrażnienie.
Ewelina nie wiedząc, o co chodzi zmarszczyła czoło, intensywnie myśląc, a w tym samym momencie dostała sporej wielkości kulką śniegu w klatkę piersiową.
- To tak pogrywasz? – Podparła dłonie na biodrach z ironicznym uśmiechem. Po chwili schyliła się i zebrawszy śnieg w dłonie rzuciła się na Snape’a, rozcierając substancję na jego twarzy i włosach.
Ślizgoni przyglądali się temu niecodziennemu zjawisku z otwartymi ustami w niemałym zdziwieniu.
Severus nie kontynuował jednak zbyt długo walki z nastolatką.
- Proszę wracać do zamku. Robi się późno, a dzisiejszego wieczoru ma odbyć się bal. – Oznajmił, strzepując z szaty i włosów resztki śniegu.
- Ah! – Krzyknęła i zakryła nerwowo usta dłonią. – Która godzina? – W jej głosie wyraźnie czuć było zdenerwowanie.
- Druga po południu, moja droga.
- Aa! To ja lecę! – Wykrzyknęła. Podbiegła do chłopaków i pożegnała się z nimi całusem w policzek, po czym z krzykiem „Cholera! Nie zdążę!!” pobiegła do swojej komnaty.
***
Wbiegłam do swojego pokoju i od razu wpadłam do łazienki, żeby przygotować sobie gorącą kąpiel.
Do sypialni wróciłam w puchatym szlafroczku, nie spodziewając się Severusa siedzącego w fotelu. Zmierzył wzrokiem mój żółciutki szlafroczek z naszywką Snoopy’ego, na co wytknęłam język i uciekłam do garderoby.
W pomieszczeniu panował chaos, bowiem dzień w dzień robiłam niezły zamieszanie na wieszakach, szukając czegoś, w czym mogłabym się pokazać ludziom.
Przerzucając wszystko po raz kolejny dzisiejszego dnia, znalazłam potrzebne mi rzeczy. Sukienkę powiesiłam na lustrze w pokoju, a z resztą garderoby wpadłam znów do łazienki, prosząc Severusa, żeby poczekał.
Nie mogłam, po prostu nie mogłam odmówić sobie dłuższego wygrzewania się w gorącej wodzie, gdy w pomieszczeniu pachniało kokosem, czekoladą i lawendą. Lubiłam niekonwencjonalne połączenia zapachowe. Nudziły mnie te wszystkie pospolite wonie, w których gustowały przeciętne dziewczyny.
Miałam już wychodzić z wanny, gdy rozległo się pukanie.
- Muszę z tobą porozmawiać. Pospiesz się trochę. – Głos Severusa z za uchylonych drzwi wzbudził we mnie mieszane uczucia.
Nagle uświadomiłam sobie, co dziś ma się stać… Mam się z Nim zaręczyć!!  Na mojej twarzy wykwitł wielki uśmiech, a w głowie pomysły jak się najlepiej przyszykować, żebym podobała się mojemu przyszłemu narzeczonemu.
Wyskoczyłam szybko z wanny. Zarzuciwszy na siebie szlafrok wyszłam do sypialni.
Sevesrus znów siedział w fotelu, jednak tym razem mojej uwadze nie uszła jego sztywna postawa.
- O co chodzi? – Zapytałam, siadając na drugim fotelu.
- Może najpierw załóż coś bardziej odpowiedniego? – Zapytał bezbarwnym głosem.
- Nie widzę potrzeby. – Odparłam sucho. – O czym chcesz rozmawiać?
Widziałam w jego oczach niezdecydowanie.
- Ewelino… - Zaczął, wstając. Podszedł do mnie i przykucnął przed moim fotelem. – Nie jestem pewien czy nasze zaręczyny będą dla ciebie dobre…
- Severusie… - Zaczęłam, jednak nie dał mi dokończyć, ściskając delikatnie moją dłoń.
- Chodzi mi przede wszystkim o twoje dobro. – Mówił cicho, z bólem w głosie i oczach utkwionych w moich. – Nie wiem, czy przeżyję wojnę… Nie jestem pewien czy będę dla ciebie odpowiednim partnerem… Nie chcę być powodem twojego cierpienia… - Zwiesił głos, spuszczając głowę.
Moje serce krwawiło na samą myśl życia bez Niego. Nigdy czegoś takie nie czułam…
Z zaszklonymi oczami, ujęłam jego twarz w dłonie, zmuszając, by spojrzał na mnie.
- Severusie… Nikt nie może być pewien przyszłości. – Mówiłam lekko łamiącym się głosem. – Jeśli dane nam jest być razem jedynie do wojny, to trudno. Chcę wykorzystać ten czas u twojego boku. Wiesz dobrze, że nie zdecydowałabym się na zaręczyny, gdyby nie Voldemort… Ale jeśli już mam wychodzić za mąż, to za ciebie… Ja również nie należę do typu przykładnej pani domu i idealnej partnerki życiowej…
Patrzyliśmy się na siebie, nic nie mówiąc. Każde analizowało całą sytuację. Nie chciałam wychodzić za mąż, jednak skoro musiałam, chciałam, aby to była osoba, którą darzę wyjątkowym uczuciem.
- Zależy mi na tobie… - Wyznał cicho. Widziałam, że było to dla niego trudne, że nie przywykł mówić o swoich uczuciach… Ja natomiast starałam się nie mówić nic pochopnie. Nauczyłam się, że nie zawsze słowa są odzwierciedleniem prawdy… W najbliższym czasie nie powiem tych dwóch słów, które tak cieszą, ale potrafią równie mocno zranić.
- Mi na tobie też… - Wyszeptałam, na co jego odpowiedzią był pocałunek złożony na moim czole.
Wyszedł, zostawiając mnie pełna sprzecznych emocji. Bałam się i ekscytowałam. Byłam pewna swojej decyzji, jednak pełna wątpliwości…
- Ugh!! – Warknęłam i włączyłam ostrego rocka zmieszanego z rapem.
Związałam już prawie suche włosy i usiadłam przy toaletce, zaczynając istne dzieło sztuki na mojej twarzy, to znaczy makijaż.
Po około godzinie miałam idealnie pomalowane oczy, usta i równomiernie rozłożony podkład z odrobiną różu. Musiałam również zadbać o swoje brwi.  Oczy jak zwykle czarne, jednak tym razem „przydymione” z lekko różowym, białym i szarym cieniem. Usta miałam delikatnie różowe.
Chcąc zabrać się za układanie włosów błogosławiłam niebiosa za posiadanie różdżki. Kilkoma sprawnymi ruchami i dziwnymi formułkami ułożyłam włosy w grube, niezbyt ciasne loki. Żeby utrwalić fryzurę użyłam mugolskiego lakieru oraz zaklęcia dla lepszego efektu. Nie spinałam włosów w żaden dziwny sposób. Nie miałam na to ochoty. 
Podśpiewując razem z wokalistami, malowałam paznokcie na czarno, jednak wzbogaciłam paznokcie na palcach serdecznych w fioletowe delikatne zawijasy. Czekając, aż lakier wyschnie przyglądałam się fajce wodnej stojącej w kącie pokoju. Wpadłam na genialny pomysł, jednak najpierw przygotowania.
Założyłam sukienkę w różnych odcieniach fioletu. Od takiego najzwyklejszego, najbardziej pospolitego do ciemno-śliwkowego koloru. Suknia trzymała się na mnie jedynie dzięki mocno ściśniętemu marszczonemu gorsetowi. Zaraz pod biustem materiał puszczony został luźno, sięgając podłogi. Spódnica wyposażona była w rozporek z lewej strony do kolana, dzięki czemu mogłam swobodnie schować różdżkę za specjalnym pasem.
Dobierałam właśnie biżuterię, gdy rozległo się pukanie.
- Proszę! – Krzyknęłam, a do mojego pokoju wpadł Blaise, Nott, Davies, Crabbe, Goyle i Asteria Greengras. Akurat ją lubiłam. Widziałam jak patrzy się maślanymi oczami na Daniela, co zamierzałam wykorzystać i co było mi na rękę.  – Więcej was matka nie miała? – Zapytałam, śmiejąc się.
- Super wyglądasz. – Powiedziała Asteria i podbiegła do mnie, przyglądając się sukni. 
- Rozgośćcie się. – Powiedziałam z szerokim uśmiechem. Nie musiałam więcej mówić. Goryle Malfoy’a rozsiedli się na fotelach, natomiast chłopaki rozwalili się na moim niepościelonym łóżku.
- No, no, no, Pazur. – Zabini wyciągnął spod poduszki satynową koszulkę, część pidżamy. – Nie wiedziałem, że masz takie seksowne pidżamki. – Mówił z sarkastycznym uśmiechem.
- Schowaj to i nie wtykaj rąk tam, gdzie nie trzeba. – Uśmiechnęłam się cynicznie i podeszłam po fajkę wodną. – Wiecie, co to jest? – Zapytałam z błyszczącymi oczami.
Tak jak się spodziewałam pokiwali przecząco głowami, jednak sfrustrowała mnie ich reakcja.
- Morgano! Naprawdę nie wiecie?! – Popatrzyłam na nich jak na ufo. – Moi kochani, to jest fajka wodna, Shisha inaczej. Służ do palenia marihuany. – Widząc ich miny, uderzyłam się otwartą dłonią w czoło. – No błaaagam… - Mruknęłam i zaczęłam swój wykład na temat marihuany. Wszystkie jej zalety, wady. – No to teraz wiecie, o czym mówię. Tak, więc po balu sobie zaszalejemy! – Ucieszyłam się, widząc entuzjazm zebranych.

Po kilku chwilach rozmowy, do mojego pokoju zapukał Snape. Gdy wszedł, jego mimika wyrażała zdziwienie. Po wymianie uprzejmości młodzież wyszła z mojego pokoju, a Severus zaproponował ramię. Razem zeszliśmy do Sali na nieszczęsny bal Sylwestrowy. 

2 komentarze:

  1. Szisza nie jest tylko do palenia marihuany :P No, ale już nie czepiając się to fajny rozdział. Snape nie powinien był tego mówić Ewelinie, owszem związek może nieść za sobą wiele cierpień, ale wtedy nikt by się ze sobą nie związywał, bo po co być ze sobą na dobre i złe? No i przynajmniej Jaszczurka trochę złagodniała :D No to czekam na kolejne rozdziały! :)

    OdpowiedzUsuń