Coś tytułem wstępu? Hm... Cześć! ;)
Dzisiaj panna Evans, a rozdział troszkę krótszy.
Miłego czytania ;D
Tyśka
Podczas przygotowywania wywaru, Snape cały czas na nas
zerkał. Pazur nie mogła się skupić i poprawiałam ją co jakiś czas. W końcu sama
się pomyliłam i nasz eliksir zamiast niebieskawego, jaki miała reszta klasy,
zrobił się ogniście czerwony.
-Czy wy na pewno robicie ten sam eliksir, co reszta klasy? –
Usłyszałam za sobą cyniczny głos Snape’a.
-Gdyby pan nas nie podglądał, nie czułabym presji, którą pan
tworzy. – Odwróciłam się do niego. – Skoro mój wywar za bardzo się przesycił,
pozwolę sobie opuścić salę.
-Do zobaczenia na szlabanie, panno Evans.
-Taa, na pewno. – Mruknęłam, zabierając rzeczy i wychodząc.
Weszłam po drodze do dormitorium. Zostawiłam swoje rzeczy i
poszłam pod szybki prysznic. Wciąż czułam na sobie szpitalny smród, a w ustach
miałam posmak okropnych specyfików, które mi tam serwowano. Ucieszyłam się,
widząc wielki bałagan, który wiecznie panował w Pokoju Wspólnym po południu i
wieczorem, nim skrzaty zdążyły posprzątać. Szpitale są tak sterylnie czyste, że
aż niedobrze się człowiekowi robi.
Założyłam na siebie jeansy, podkoszulek i bluzę i wyszłam do
Sali. Mili na mnie czekała przed wejściem.
-Snape się trochę wściekł. – Oznajmiła na przywitanie.
-Cześć, Mili, ja także za tobą się stęskniłam. – Ruszyłyśmy
na błonia.
-Lucy. Przecież wiesz, że się cieszę, że wróciłaś, ale nie
możesz tak robić pierwszego dnia po powrocie. W Hogwarcie naprawdę dobrze się
nie działo.
-Wiem, Mili, ale przyszedł do mnie na cały dzień Draco.
Dereck wpadał regularnie i przesiadywał przy mnie, dopóki się nie obudziłam.
Nawet Dumbledore się pofatygował. A on? Nawet nie przyszedł, a jest opiekunem
Domu.
-Lucy, on ma też inne rzeczy na głowie. Nie wiesz o balu…
-Mili, tak mi przykro. Dexter wszystko mi opowiedział.
Szłyśmy chwilę w milczeniu. Otworzyłam wrota i wyszłyśmy na
błonia. Wiatr uderzył nas w twarze, a sine niebo groziło ulewą. Wyszłyśmy
jednak i skierowałyśmy się nad staw.
-Naprawdę masz szczęście. – Odezwałam się.
-Czemu? – Zapytała Mili zbolałym głosem. – Ona zabiła moich
rodziców.
-Ty przynajmniej ich znałaś. Wiesz, kim jesteś. Wychowali
cię i zaznałaś rodzinnego szczęścia.
Mili spojrzała na mnie wielkimi oczami. W kącikach pojawiły
się łzy.
-Przepraszam, nie pomyślałam. Ty nie znasz swoich. Byłaś
sama…
-Mili, już dobrze. – Przytuliłam ją do siebie. – Nie chcę,
żebyś rozpaczała nade mną, bo to mi rodziców nie odda, kimkolwiek są czy byli.
Nie zależy mi. Całe życie byłam sama, ale teraz mam was i to wy jesteście moją
rodziną. – Odchyliłam ją na odległość
ramion. Podniosła głowę. – Nie chcę, aby w mojej rodzinie były jakiekolwiek
problemy. Spróbuj zrozumieć Pazura. Znasz Voldemorta lepiej ode mnie. Więcej o
nim słyszałaś. Naprawdę jest taki straszny?
-Ta-ak. – Jęknęła tylko. Odeszła ode mnie i ruszyła dalej. –
Moi rodzice próbowali z nim walczyć, ale wujek musiał ich zdradzić. Ale jak
mogła…
-Milicento Bulstrode. – Dziewczyna odwróciła się przerażona.
Jeszcze nigdy nie mówiłam jej pełnego imienia i nazwiska. – Posłuchaj mnie
uważnie, bo nie lubię się powtarzać. Z tego, co słyszałam Ewelina nie miała
wyjścia, musiała to zrobić. Nie znam jeszcze zwierzeń jej samej, ale Draco
mówił, że wyglądało to tak, jakby ze sobą rozmawiały. Pazur nie chciała się na
coś zgodzić… Mili, naprawdę chciałabym wiedzieć więcej. Mi nawet nikt nie
powiedział o takiej imprezie…
Mili westchnęła tylko i zatrzymała się nad brzegiem stawu.
Przyglądała się swojemu odbiciu, marszcząc czoło, a potem wypatrując czegoś.
-Gdy byłam mała, mama powiedziała, że kiedyś przyjdzie taki
dzień, w którym poznam prawdziwą przyjaciółkę. Jakoś nigdy nie czułam, aby to
była prawda. Aż poznałam was. Nie wiem, dlaczego, ale polubiłyście mnie.
Uśmiechnęłam się. Polubiłam Mili za jej skromność, chęć
niesienia pomocy. Za to, że była tak inna od reszty Ślizgonów. Nie przeklinała,
nie piła dużo, zawsze się uśmiechała, poprawiała nam razem z Chemikiem humory,
gdy nic nam się nie chciało. A przede wszystkim zawsze była sobą.
-Powiedziała mi też, że pewnego dnia umrze. Odpowiedziałam,
że będzie żyć wiecznie. Ona tylko się roześmiała i powiedziała, że pewien zły czarnoksiężnik
szuka jej i taty i pewnego dnia ich złapie. Nie uwierzyłam, wtedy jeszcze nie
wiedziałam o sama-wiesz-kim. To był dla mnie tylko zły czarnoksiężnik, który
szuka rodziców. Nawet nie wiedziałam, dlaczego. Dowiedziałam się przypadkiem,
jak kłócili się z wujkiem. – Zamilkła na chwilę. Widziałam, że ma dość.
-Mili, nie męcz się. Kiedyś opowiesz mi wszystko. –
Uśmiechnęłam się do niej, a w oddali rozległ się gong. – Co my teraz mamy?
-Historię Magii.
-I eseje. – Dodałam. Spojrzałyśmy na siebie przerażone, a potem
na tyle szybko, na ile mogłyśmy, pobiegłyśmy do szkoły.
Musiałam pobiec do dormitorium po rzeczy. Strasznie szybko
zleciała nam przerwa obiadowa. Złapałam
torbę i w biegu narzucałam na siebie szkolny mundurek. Zdjęłam bluzę, a
założyłam sweter, wsunęłam spódnicę. Zatrzymałam się na rogu, gdzie nie było
obrazów i zdjęłam spodnie. Zmniejszone ubranie, upchałam w torbie. Cicho
weszłam do klasy. Binns jak zwykle przynudzał. Podeszłam do najbliższej ławki.
Usiadłam obok Notta.
-Oddawaliście już eseje? – Zapytałam go.
-Nie. Kazał oddać na koniec zajęć. Niektórzy jeszcze piszą.
– Posłał mi krzywy uśmiech i wskazał jakąś Krukonkę. Zawzięcie pisała swoją pracę,
a dwie koleżanki jej dyktowały.
-Aha. Dzięki. – Mruknęłam.
Binns się akurat
odwrócił i wykorzystałam okazję. Podniosłam się dość mocno pochylona.
Przemknęłam dwie ławki do przodu i jedną na prawo. Pazur spojrzała na mnie
oskarżycielskim wzrokiem.
-Gdzie ty byłaś?
-Rozmawiałam z Mili. – Uśmiechnęłam się. Położyłam łokcie na
ławce i oparłam na nich głowę. Mrugnęłam
do Strix, prosząc ją później o notatki. Machnęła ręką, bym dała jej spokój.
Monotonny głos ducha powoli mnie usypiał. – Mówiłam ci, że kocham Strix? Gdyby
nie ona, nasze referaty byłyby całkowicie do kitu. – Mruknęłam do Pazura.
Uśmiechnęła się, a potem obie pogrążyłyśmy się w półśnie.
Z westchnieniem odłożyłam tost na talerz. Dochodziła 18,
więc powoli musiałam zbierać się do odrobienia szlabanu. Snape’a nie było na
kolacji, zapewne czekał już na mnie i wymyślał jakieś okropne zadanie.
-Co się stało? – Siedzący koło mnie Chemik, posłał
zatroskane spojrzenie.
-Mam przecież szlaban u Snape’a.
-Nie idź.
-Ta, na pewno. Teraz mam jeden dzień, a później będę do
końca roku u niego siedzieć. – Gdy kończyłam mówić, rozejrzałam się po Sali.
-Co ty robisz?
-Snape ma zadziwiającą zdolność pojawiania się, kiedy
chociaż o nim wspomnę. – Mruknęłam niezadowolona. Blaise roześmiał się.
-To akurat fakt. Przyciągasz go. – Roześmiał się jeszcze
bardziej.
Wstałam i spojrzałam na niego z politowaniem. Chemik wciąż
się rechotał i nie mógł złapać powietrza. Zostawiłam go. Pomachałam reszcie i
minutę przed wyznaczoną godziną zapukałam do jaskini lwa, a raczej legowiska
węża.
-Dzień dobry, panno Evans. – Powiedział dziwnie miłym tonem.
Może faktycznie ma w Hogwarcie cały tabun dziewczyn?
-Dzień dobry, panie profesorze. Cóż za zadanie mi pan na
dziś przygotował?
-Powiedz mi, dlaczego twój eliksir zmienił kolor.
-Słucham?
-Słyszałaś.
Spojrzałam na niego wielkimi oczami. O co temu człowiekowi
chodzi?!
-Pomyliłam składniki.
-Na stole leżały tylko te, które były potrzebne do uwarzenia
wywaru.
-No to nie wiem. Źle pomieszałam albo coś.
-Zapewne „coś”.
-Przepraszam, o co panu chodzi?
-Kompletnie o nic, Evans.
-Co po nazwisku, to po pysku. – Powiedziałam cichutko, potem
odezwałam się milutkim głosem. – Więc, gdzie
te kociołki, profesorze?
-Za ironię do Opiekuna Domu odejmuję dziesięć punktów. W
odpowiedzi na twoje pytanie… możesz iść, nabierz siły.
Wrócił do sprawdzania jakiś esejów. Odczekałam chwilę, a
potem wyszłam. Snape darował mi szlaban?
Niemożliwe.
Wow, miły Snape, no proszę proszę :D
OdpowiedzUsuńTeż mnie zastanawia ten eliksir...no zobaczymy co dalej ^^