niedziela, 11 listopada 2012

Rozdział 19

Wybaczcie opóźnienia ;)
Wydaje mi się, że przynajmniej przez jakiś czas rozdziały będą pojawiać się raz na dwa tygodnie. Mamy napisane już kilka rozdziałów do przodu, ale nie mam czasu, aby je dodawać tutaj na bloga. Obecnie (jest 7.50) siedzę w szkole, bo mam na 8.55, więc dodaję.
Mam nadzieję, że się nie gniewacie na mnie?

Dzisiaj dodaję pannę Evans.
Pozdrawiam, Tyśka ;)


Leżałam i zastanawiałam się, co mi jest, bo nikt nadal nic mi nie mówił. Gdy pytałam pielęgniarek, były głuche na moje prośby. Jeszcze tego samego dnia Dereck znów przyszedł. Był jakiś markotny i cały czas siedział zasmucony. Gdy zapytałam, o co chodzi, zbył mnie, machając lekceważąco ręką. W odpowiedzi na jego brzydką reakcję, odwróciłam się plecami do niego i czytałam Proroka Codziennego. Akurat był artykuł o … mnie.
Próba mordu pod okiem Dumbledore’a – głosił tytuł. Otworzyłam na drugiej stronie i zaczęłam czytać.
W zeszłym tygodniu w Hogwarcie odbył się bal. Nie zabrakło wielce zaprzyjaźnionej szkoły – francuskiego Beauxbatons. Zorganizowano także Festiwal Talentów – pomysł ukradziony mugolom. Jakiż czarodziej mógłby to wymyślić?
Pojawiły się pogłoski, że Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać pojawi się na balu i tam nasz Złoty Chłopiec – Harry Potter rozegra z nim ostateczną bitwę. Niestety, do takiej sytuacji nie doszło. Nie pojawił się Sami-Wiecie-Kto. Natomiast alkohol lał się rwącym potokiem, czego skutkiem były nieodpowiednie zachowania wielu uczniów.
Jedna z uczennic, których personaliów bardzo pilnie strzeże sam dyrektor, została otruta. Dumbledore zataił także nazwisko i pochodzenie truciciela. Czyżby sam dyrektor był  w to zamieszany? A może dawnemu Gryfonowi nie spodobało się, że pierwsze miejsce zajęli Ślizgoni? W tym także poszkodowana.
Specjalnie dla Was, Rita Skeener.
Artykuł kończył się zdjęciem Mopsicy, która rozwalona leżała na podłodze. Obok niej stały butelki po Ognistej Whisky. Jej sukienka się rozdarła i odsłaniała stanowczo za dużo jej brzydkiego ciała. Podpis na dole mówił: „Jedna ze wzorowych uczennic podczas balu w Hogwarcie.”
Nie wytrzymałam i roześmiałam się. Dereck spojrzał na mnie, a ja pokazałam mu zdjęcie i komentarz. Roześmiał się razem ze mną, ale znacznie ciszej.
-Ale zaraz… - Spojrzałam na niego. – Rita napisała, że w zeszłym tygodniu odbył się bal. Ile dni byłam nieprzytomna?
Dereck uciekł spojrzeniem w bok. Zawołałam go po imieniu. Zarumienił się, ale nadal na mnie nie spojrzał. W końcu pokazał palcem na nocną szafkę. Odwróciłam się. Na blacie pod specyfikami leżała jakaś cerata. Przyjrzałam się. Kalendarz.
30 października – Lucy trafia do szpitala
1 listopada – Lucy nadal nie przytomna. Magomedycy nie wiedzą, co robić
2 listopada – Rano odwiedza Lucy profesor Dumbledore. Jej stan wciąż bez zmian
3 listopada – Lucy nadal nie przytomna
4 listopada – Magomedycy już coś ustalili, ale nadal nic nie mówią
5 listopada – Lucy reaguje na zaklęcia
6 listopada – Lucy obudziła się
Odłożyłam kalendarz z notatkami Derecka. Nie patrzył na mnie. Byłam nieprzytomna 6 dni? Pewnie się o mnie martwili…Chociaż… raczej nie. Zaczęłam zastanawiać się, jak sobie beze mnie radzą. Pewnie Strix ma ich wszystkich dosyć. Pazur zapewne już wróciła…
-Ty to zrobiłeś?
-Jakoś tak… Nie miałem nic do roboty.
-Siedziałeś tu?
-Tak.
-Cały czas?
-Nooo…. Tak.
-Czemu?
-McGonagall kazała.
-Tylko dlatego?
-Nie.
-Czemu jeszcze?
Dereck zarumienił się bardziej. Wstał i podszedł do okna. Zaraz znów się odwrócił i usiadł na swoim krzesełku po prawej stronie łóżka.
-Dereck, z jakich jeszcze powodów tu siedziałeś?
-Ja… to głupie, wiem, ale bałem się… żeby nic więcej ci się nie stało…
-Dlaczego miałoby mi coś grozić?
-Dumbledore coś mi powiedział, ale nie mogę ci tego przekazać. Dlatego McGonagall bardzo prosiła, abym został.
-Ale ty masz w tym roku OWUTEMY!
-No i? Jest początek roku, nadrobię materiał.
-Poczekaj… niech tylko wrócę do Hogwartu… będziesz się ze mną uczyć!
-Nie! – Dereck teatralnie udał, że mdleje. Przyłożył sobie rękę do czoła i padł na lewo na łóżko. Poczułam nacisk na nogi i znów się roześmiałam. – Błagam, tylko nie to. Harry i Ron już mi opowiadali, jak wygląda nauka z tobą. Ty i Hermiona Granger jesteście najmądrzejsze na roku, a ja się tylko zbłaźnię. Zobaczysz.
-No to wtedy zaczniemy szkolenie intensywne.
Dereck spojrzał na mnie, wciąż leżąc na moich nogach przykrytych lekką kołdrą. Zmarszczył brwi i roześmiał się cicho.
-Boję się, jak będzie wyglądało twoje „szkolenie intensywne”.
-Ucz się, to nie będzie żadnego szkolenia.
-Dobrze, dobrze, pani profesor.
Roześmiałam się cicho. Przyszła pielęgniarka zrobić wieczorne testy. Dereck został wyproszony. Zanim wyszedł, odwrócił się i skłonił, jakbym była jakąś ważną personą. Pielęgniarka zmierzyła mnie wzrokiem i podała do wypicia okropnie gorzki eliksir. Jestem pewna, że poprzez dodanie glukozy można, by go dosłodzić. Zasugerowałam to kobiecie.
-Znalazła się kolejna Mistrzyni Eliksirów. – Mruknęła niezadowolona, machając różdżką. – Jeszcze jedna uwaga na temat sposobu leczenia podejmowanego przez magomedyka, a przysięgam, sama wyrzucę cię z Munga!
-To ktoś jeszcze dawał pani rady? – Zapytałam, ale eliksir rozpoczął działanie. Zakuło mnie gdzieś w lewej części brzucha. Poczułam coś dziwnego na języku i wychyliłam się za łóżko, żeby to wypluć. Kobieta podstawiła miskę.
-Miłego zwracania trucizny.
I odeszła. Zostawiła mnie samą, cierpiącą. Leżałam na boku, a czarna substancja powoli zapełniała dno wściekle czerwonej miski.
Męczyłam się kilka godzin nim wyzbyłam się  z siebie całej trucizny. Czarna ciecz zapełniła prawie całą miskę, była gęsta, śliska i okropnie śmierdziała. Leżałam na łóżku i czułam, że gorączka się nasila. Oczy zaczęły mi łzawić, a pod cienką kołdrą było mi na przemian gorąco i zimno. Usłyszałam otwierane drzwi, które trzasnęły, zamykając się. Spodziewałam się, że przyjdzie pielęgniarka ubrana w swój biały fartuch, ale pojawiła się osoba ubrana na czarno.
-Śmierć… - Szepnęłam, majacząc. W odpowiedzi usłyszałam śmiech. Przecież Śmierć się chyba nie śmieje z ludzi, których chce zabrać, nie?
-Oj, Evans, Evans. Co ty sobie robisz?
Nie uwierzycie, ale Śmierć miała strasznie znajomy głos. Podeszła bliżej, a ja mimowolnie skuliłam się na łóżku. Wyciągnęła rękę i dotknęła mojego ramienia. Chłodna dłoń zamiast mnie bardziej przerazić, dodała mi otuchy. Twarz się nade mną pochyliła, a z pod kaptura wysunęło się kilka mokrych blond kosmyków. Zdziwiona wyciągnęłam rękę, aby ich sięgnąć.
-Strasznie pada na dworze.
-To Śmierć się nie teleportuje? – Zapytałam.
-Lucy, ja myślałem, że ty żartujesz. To ja, Draco. Dexter.
-Dexter, nie wiedziałam, że pracujesz jako Śmierć.
-Odczep się od tej Śmierci! Przecież nikt nie umiera.
Spojrzałam na niego. Musiał coś wyczytać dziwnego na mojej twarzy, bo przyłożył mi swoją chłodną dłoń do czoła. Mimo zaszklonych oczu, zauważyłam, że zbladł. Zostawił mnie na chwilę i zawołał pielęgniarkę.
-Panie Malfoy, proszę stąd natychmiast odejść. Evans! Nie zamykaj oczu! Evans…!
Miałam wrażenie, że głos dochodzi do mnie z daleka. Jakby za mgłą widziałam pielęgniarkę, która szykowała jakiś eliksir. Dexter stał obok przerażony. Napotkał mój wzrok i próbował się uśmiechnąć, ale mu to nie wyszło. Nic nie czułam, oprócz bólu. Powoli rozprzestrzeniał się po całym ciele. Najpierw zabolał mnie cały brzuch, potem równocześnie nogi i ręce, tak jakby ktoś wlewał przez otwór w brzuchu eliksir z bólem.
Zamknęłam oczy. Najpierw pielęgniarka mną szarpała, potem ktoś inny. Znacznie delikatniej. Dexter. Otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się lekko do niego. Powiedział coś, ale go nie usłyszałam. Spojrzałam jeszcze na sufit i zamknęłam oczy.
-Już niedługo do mnie przyjdziesz, Lucy Jane Evans.
Skądś potoczył się głos. Był zimny, oschły i pełen nienawiści. Poczułam się, jakbym trafiła do jakiejś klatki, w której coraz bardziej kończy się powietrze. Na chwilę mignęła mi twarz mówcy. Pociągła, strasznie blada, bez nosa i włosów. Czarna szata powiewała na wietrze.
-Już niedługo, Lucy Evans, spotkamy się.
Postać zniknęła. Otworzyłam oczy. Na sali było ciemno, za oknami również. Poczułam łzy, które powoli spływały mi na policzki. Nie miałam już gorączki i czułam się dziwnie dobrze. Usiadłam, a na nogach poczułam ucisk. Sięgnęłam po różdżkę.
-Lumos.
Różdżka oświetliła twarz blondyna, którego włosy lekko się pozakręcały. Spadły mu na oczy i zasłaniały twarz. Łokcie położył tuż obok moich nóg i schował w nich głowę. Uśmiechnęłam się. Nie wiedziałam, która była godzina ani jaki dzień tygodnia, ale byłam pewna, że Dexter siedział ze mną cały czas.
-Draco. – Szturchnęłam go lekko. Przebudził się niemal natychmiast i spojrzał na mnie. Uśmiechnęłam się do niego, a on wstał i mnie przytulił.
-Nie rób tak więcej. – Miał dziwnie zachrypnięty głos. – Nie strasz mnie.
-Przecież Ślizgoni są tchórzliwi. – Zauważyłam z rozbawianiem.
-Tylko, gdy coś nam grozi.
Poczułam, że się uśmiechnął. W końcu puścił mnie i z powrotem usiadł na krzesełku. Przysunął się, chwycił mnie za dłoń. Głaskał ją chwilę, aż przysnęłam. Poczułam tylko, że Draco przykłada do niej głowę i w ten sposób zasypia.

2 komentarze:

  1. Rozdział MEGA Fajny!
    Teksty z tą Śmiercią są rozbrajające ;D
    Oby takich tekstów było coraz więcej!
    Pozdrawiam i życzę dużo Weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. To było cudowne!!!! :D :D
    Zwłaszcza, że momenty Lucy-Dexter są moimi ulubionymi <3

    OdpowiedzUsuń