Wydaje mi się, że przynajmniej przez jakiś czas rozdziały będą pojawiać się raz na dwa tygodnie. Mamy napisane już kilka rozdziałów do przodu, ale nie mam czasu, aby je dodawać tutaj na bloga. Obecnie (jest 7.50) siedzę w szkole, bo mam na 8.55, więc dodaję.
Mam nadzieję, że się nie gniewacie na mnie?
Dzisiaj dodaję pannę Evans.
Pozdrawiam, Tyśka ;)
Leżałam
i zastanawiałam się, co mi jest, bo nikt nadal nic mi nie mówił. Gdy pytałam
pielęgniarek, były głuche na moje prośby. Jeszcze tego samego dnia Dereck znów
przyszedł. Był jakiś markotny i cały czas siedział zasmucony. Gdy zapytałam, o
co chodzi, zbył mnie, machając lekceważąco ręką. W odpowiedzi na jego brzydką
reakcję, odwróciłam się plecami do niego i czytałam Proroka Codziennego. Akurat
był artykuł o … mnie.
Próba
mordu pod okiem Dumbledore’a – głosił tytuł. Otworzyłam na drugiej stronie i
zaczęłam czytać.
W
zeszłym tygodniu w Hogwarcie odbył się bal. Nie zabrakło wielce zaprzyjaźnionej
szkoły – francuskiego Beauxbatons. Zorganizowano także Festiwal Talentów –
pomysł ukradziony mugolom. Jakiż czarodziej mógłby to wymyślić?
Pojawiły
się pogłoski, że Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać pojawi się na balu i
tam nasz Złoty Chłopiec – Harry Potter rozegra z nim ostateczną bitwę.
Niestety, do takiej sytuacji nie doszło. Nie pojawił się Sami-Wiecie-Kto.
Natomiast alkohol lał się rwącym potokiem, czego skutkiem były nieodpowiednie
zachowania wielu uczniów.
Jedna
z uczennic, których personaliów bardzo pilnie strzeże sam dyrektor, została
otruta. Dumbledore zataił także nazwisko i pochodzenie truciciela. Czyżby sam
dyrektor był w to zamieszany? A może dawnemu
Gryfonowi nie spodobało się, że pierwsze miejsce zajęli Ślizgoni? W tym także
poszkodowana.
Specjalnie
dla Was, Rita Skeener.
Artykuł
kończył się zdjęciem Mopsicy, która rozwalona leżała na podłodze. Obok niej
stały butelki po Ognistej Whisky. Jej sukienka się rozdarła i odsłaniała
stanowczo za dużo jej brzydkiego ciała. Podpis na dole mówił: „Jedna ze
wzorowych uczennic podczas balu w Hogwarcie.”
Nie
wytrzymałam i roześmiałam się. Dereck spojrzał na mnie, a ja pokazałam mu
zdjęcie i komentarz. Roześmiał się razem ze mną, ale znacznie ciszej.
-Ale
zaraz… - Spojrzałam na niego. – Rita napisała, że w zeszłym tygodniu odbył się
bal. Ile dni byłam nieprzytomna?
Dereck
uciekł spojrzeniem w bok. Zawołałam go po imieniu. Zarumienił się, ale nadal na
mnie nie spojrzał. W końcu pokazał palcem na nocną szafkę. Odwróciłam się. Na
blacie pod specyfikami leżała jakaś cerata. Przyjrzałam się. Kalendarz.
30
października – Lucy trafia do szpitala
1
listopada – Lucy nadal nie przytomna. Magomedycy nie wiedzą, co robić
2
listopada – Rano odwiedza Lucy profesor Dumbledore. Jej stan wciąż bez zmian
3
listopada – Lucy nadal nie przytomna
4
listopada – Magomedycy już coś ustalili, ale nadal nic nie mówią
5
listopada – Lucy reaguje na zaklęcia
6
listopada – Lucy obudziła się
Odłożyłam
kalendarz z notatkami Derecka. Nie patrzył na mnie. Byłam nieprzytomna 6 dni?
Pewnie się o mnie martwili…Chociaż… raczej nie. Zaczęłam zastanawiać się, jak
sobie beze mnie radzą. Pewnie Strix ma ich wszystkich dosyć. Pazur zapewne już
wróciła…
-Ty
to zrobiłeś?
-Jakoś
tak… Nie miałem nic do roboty.
-Siedziałeś
tu?
-Tak.
-Cały
czas?
-Nooo….
Tak.
-Czemu?
-McGonagall
kazała.
-Tylko
dlatego?
-Nie.
-Czemu
jeszcze?
Dereck
zarumienił się bardziej. Wstał i podszedł do okna. Zaraz znów się odwrócił i usiadł
na swoim krzesełku po prawej stronie łóżka.
-Dereck,
z jakich jeszcze powodów tu siedziałeś?
-Ja…
to głupie, wiem, ale bałem się… żeby nic więcej ci się nie stało…
-Dlaczego
miałoby mi coś grozić?
-Dumbledore
coś mi powiedział, ale nie mogę ci tego przekazać. Dlatego McGonagall bardzo
prosiła, abym został.
-Ale
ty masz w tym roku OWUTEMY!
-No
i? Jest początek roku, nadrobię materiał.
-Poczekaj…
niech tylko wrócę do Hogwartu… będziesz się ze mną uczyć!
-Nie!
– Dereck teatralnie udał, że mdleje. Przyłożył sobie rękę do czoła i padł na
lewo na łóżko. Poczułam nacisk na nogi i znów się roześmiałam. – Błagam, tylko
nie to. Harry i Ron już mi opowiadali, jak wygląda nauka z tobą. Ty i Hermiona
Granger jesteście najmądrzejsze na roku, a ja się tylko zbłaźnię. Zobaczysz.
-No
to wtedy zaczniemy szkolenie intensywne.
Dereck
spojrzał na mnie, wciąż leżąc na moich nogach przykrytych lekką kołdrą.
Zmarszczył brwi i roześmiał się cicho.
-Boję
się, jak będzie wyglądało twoje „szkolenie intensywne”.
-Ucz
się, to nie będzie żadnego szkolenia.
-Dobrze,
dobrze, pani profesor.
Roześmiałam
się cicho. Przyszła pielęgniarka zrobić wieczorne testy. Dereck został
wyproszony. Zanim wyszedł, odwrócił się i skłonił, jakbym była jakąś ważną
personą. Pielęgniarka zmierzyła mnie wzrokiem i podała do wypicia okropnie
gorzki eliksir. Jestem pewna, że poprzez dodanie glukozy można, by go
dosłodzić. Zasugerowałam to kobiecie.
-Znalazła
się kolejna Mistrzyni Eliksirów. – Mruknęła niezadowolona, machając różdżką. –
Jeszcze jedna uwaga na temat sposobu leczenia podejmowanego przez magomedyka, a
przysięgam, sama wyrzucę cię z Munga!
-To
ktoś jeszcze dawał pani rady? – Zapytałam, ale eliksir rozpoczął działanie.
Zakuło mnie gdzieś w lewej części brzucha. Poczułam coś dziwnego na języku i
wychyliłam się za łóżko, żeby to wypluć. Kobieta podstawiła miskę.
-Miłego
zwracania trucizny.
I
odeszła. Zostawiła mnie samą, cierpiącą. Leżałam na boku, a czarna substancja
powoli zapełniała dno wściekle czerwonej miski.
Męczyłam
się kilka godzin nim wyzbyłam się z
siebie całej trucizny. Czarna ciecz zapełniła prawie całą miskę, była gęsta,
śliska i okropnie śmierdziała. Leżałam na łóżku i czułam, że gorączka się
nasila. Oczy zaczęły mi łzawić, a pod cienką kołdrą było mi na przemian gorąco
i zimno. Usłyszałam otwierane drzwi, które trzasnęły, zamykając się.
Spodziewałam się, że przyjdzie pielęgniarka ubrana w swój biały fartuch, ale
pojawiła się osoba ubrana na czarno.
-Śmierć…
- Szepnęłam, majacząc. W odpowiedzi usłyszałam śmiech. Przecież Śmierć się
chyba nie śmieje z ludzi, których chce zabrać, nie?
-Oj,
Evans, Evans. Co ty sobie robisz?
Nie
uwierzycie, ale Śmierć miała strasznie znajomy głos. Podeszła bliżej, a ja
mimowolnie skuliłam się na łóżku. Wyciągnęła rękę i dotknęła mojego ramienia.
Chłodna dłoń zamiast mnie bardziej przerazić, dodała mi otuchy. Twarz się nade
mną pochyliła, a z pod kaptura wysunęło się kilka mokrych blond kosmyków.
Zdziwiona wyciągnęłam rękę, aby ich sięgnąć.
-Strasznie
pada na dworze.
-To
Śmierć się nie teleportuje? – Zapytałam.
-Lucy,
ja myślałem, że ty żartujesz. To ja, Draco. Dexter.
-Dexter,
nie wiedziałam, że pracujesz jako Śmierć.
-Odczep
się od tej Śmierci! Przecież nikt nie umiera.
Spojrzałam
na niego. Musiał coś wyczytać dziwnego na mojej twarzy, bo przyłożył mi swoją
chłodną dłoń do czoła. Mimo zaszklonych oczu, zauważyłam, że zbladł. Zostawił
mnie na chwilę i zawołał pielęgniarkę.
-Panie
Malfoy, proszę stąd natychmiast odejść. Evans! Nie zamykaj oczu! Evans…!
Miałam
wrażenie, że głos dochodzi do mnie z daleka. Jakby za mgłą widziałam
pielęgniarkę, która szykowała jakiś eliksir. Dexter stał obok przerażony.
Napotkał mój wzrok i próbował się uśmiechnąć, ale mu to nie wyszło. Nic nie
czułam, oprócz bólu. Powoli rozprzestrzeniał się po całym ciele. Najpierw
zabolał mnie cały brzuch, potem równocześnie nogi i ręce, tak jakby ktoś wlewał
przez otwór w brzuchu eliksir z bólem.
Zamknęłam
oczy. Najpierw pielęgniarka mną szarpała, potem ktoś inny. Znacznie
delikatniej. Dexter. Otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się lekko do niego. Powiedział
coś, ale go nie usłyszałam. Spojrzałam jeszcze na sufit i zamknęłam oczy.
-Już
niedługo do mnie przyjdziesz, Lucy Jane Evans.
Skądś
potoczył się głos. Był zimny, oschły i pełen nienawiści. Poczułam się, jakbym
trafiła do jakiejś klatki, w której coraz bardziej kończy się powietrze. Na
chwilę mignęła mi twarz mówcy. Pociągła, strasznie blada, bez nosa i włosów.
Czarna szata powiewała na wietrze.
-Już
niedługo, Lucy Evans, spotkamy się.
Postać
zniknęła. Otworzyłam oczy. Na sali było ciemno, za oknami również. Poczułam
łzy, które powoli spływały mi na policzki. Nie miałam już gorączki i czułam się
dziwnie dobrze. Usiadłam, a na nogach poczułam ucisk. Sięgnęłam po różdżkę.
-Lumos.
Różdżka
oświetliła twarz blondyna, którego włosy lekko się pozakręcały. Spadły mu na
oczy i zasłaniały twarz. Łokcie położył tuż obok moich nóg i schował w nich
głowę. Uśmiechnęłam się. Nie wiedziałam, która była godzina ani jaki dzień
tygodnia, ale byłam pewna, że Dexter siedział ze mną cały czas.
-Draco.
– Szturchnęłam go lekko. Przebudził się niemal natychmiast i spojrzał na mnie.
Uśmiechnęłam się do niego, a on wstał i mnie przytulił.
-Nie
rób tak więcej. – Miał dziwnie zachrypnięty głos. – Nie strasz mnie.
-Przecież
Ślizgoni są tchórzliwi. – Zauważyłam z rozbawianiem.
-Tylko,
gdy coś nam grozi.
Poczułam,
że się uśmiechnął. W końcu puścił mnie i z powrotem usiadł na krzesełku.
Przysunął się, chwycił mnie za dłoń. Głaskał ją chwilę, aż przysnęłam. Poczułam
tylko, że Draco przykłada do niej głowę i w ten sposób zasypia.
Rozdział MEGA Fajny!
OdpowiedzUsuńTeksty z tą Śmiercią są rozbrajające ;D
Oby takich tekstów było coraz więcej!
Pozdrawiam i życzę dużo Weny ;*
To było cudowne!!!! :D :D
OdpowiedzUsuńZwłaszcza, że momenty Lucy-Dexter są moimi ulubionymi <3