sobota, 13 lipca 2013

Rozdział 27

Dziś bez zbędnego gadania ;)  No może tylko tyle, że wolałam dziś dodać notkę niż jutro, Ebi.
Miłego czytania i do następnego, życzą Ebi i Tyśka ;*

O,  nie, ja tu jeszcze dodam kilka słów od siebie ;)
Dziękujemy Angel za regularne komentowanie. I bardzo prosimy o komentowanie osób, które do tej pory tylko czytały. Wystarczy nam jedno zdanie, żebyśmy wiedziały, że ktoś to czyta  (prócz Angel, oczywiście xD ).
Pozdrawiamy, Ebi i Tyśka ;)



- Ewelina… – Cichy głos próbował wyrwać mnie z bezpiecznej krainy snów. – Ewelina. – Tym razem mocniejszy i delikatne szturchnięcie w ramię. – Kurde, Kossak!! – Zerwałam się jak oparzona.
- Co, gdzie, jak?! – Rozglądałam się na wszystkie strony. – O. Mili. – Mruknęłam, gdy nasze spojrzenia się spotkały. Co dziwniejsze, stała koło mojego łóżka.
- Za godzinę jest śniadanie. – Powiedziała cicho i odrobinę nieśmiało.
- Dziękuję. – Powiedziałam, wygrzebując się spod sterty pergaminów, książek, piór i kołdry. – Aaa! – Wrzasnęłam, gdy wstając noga, zawinęła się w poszewkę kołdry, a ja poleciałam twarzą na podłogę. Jednak w ostatniej chwili silne damskie ramię zdążyło uratować moją buźkę przed spotkaniem z kamienną posadzką.
- Eh… Nic się nie zmieniłaś, niezdaro. – Podniosła mnie i uśmiechnęła się pobłażliwie, na co ja wyszczerzyłam się tylko i cmokając w jej stronę, pobiegłam do łazienki.

Gdy otworzyłam drzwi Wielkiej Sali, słychać było tylko pojedyncze ciche szepty. Mam dejavu czy co?!  Podeszłam do elity i usiadłam między Draco i Danielem. Wszyscy patrzyli na mnie lekko podejrzliwie.
- O co chodzi? – Zapytałam zdegustowana ich zachowaniem.
- O to. – Warknął Daniel, ciskając we mnie „Prorokiem Codziennym”.
Pierwsza strona….
Skandal w Hogwarcie!
Jak donosi anonimowy uczeń szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, profesor Severus Snape, nauczyciel eliksirów, oraz uczennica Ewelina Riddle, mają potajemny romans.
„Widziałam ich razem na korytarzu dwa dni temu!” – Mówi nasz informator.
„Wpadli sobie w ramiona i zaczęli całować namiętnie, nie zwracając uwagi na otoczenie! A na dodatek widziałam już Ewelinę Riddle, kilka tygodni temu jak z samego rana wychodziła z gabinetu profesora Snape’a, w ubraniach z poprzedniego dnia, bez makijażu i z włosami w nieładzie! Po za tym, wiem, że nie nocowała w swoim dormitorium!”
Z tego co udało nam się ustalić, panna Riddle, nigdy nie pokazywała się w tych samych ubraniach dwa razy z rzędu. Codziennie miała świeżą fryzurę oraz mocny makijaż. A z wypowiedzi naszego informatora wynika, iż Ewelina Riddle, całkowicie zapomniała o tak istotnych szczegółach swojego wizerunku… Więcej na stronie….
- Żesz ja cież ku*wa, przepraszam…. – Szepnęłam po przeczytaniu nagłówka… Anonimowy informator?! – PARKINSON!! – Jeszcze nigdy nie wydobyłam z siebie takich decybeli.
Mój głęboki i głośny wrzask spowodował zupełną ciszę w WS. Nikt nawet nie drgnął, oprócz Mopsicy, która jak gdyby nigdy nic, wstała od stołu.
Momentalnie zerwałam się z ławki i ściskając gazetę, podbiegłam w jej stronę.
- Parkinson! – Wydarłam się, gdy ta była mniej więcej w połowie Sali. – Stój jak cię wołam, ty parszywa dziewucho! – Zatrzymała się, a ja zbliżyłam się do niej.
Nie miałam zamiaru oszczędzać strun głosowych… - Ty cholerny Mopsie!! Jak mogłaś Iść z tym do Proroka?! Czy ty wiesz na co narażasz Snape’a i mnie?! Miło ci będzie, jeśli on straci pracę i prawo wykonywania zawodu, a ja dalszą możliwość kształcenia?! – Wrzeszczałam jej prosto w twarz i cisnęłam gazetą w ten jej gruby brzuch.
- Ale ja nie wiem, o czym mówisz. – Zaczęła zgrywać głupią… Jak ja tego nie na widzę!
- Przestań zgrywać idiotkę!! Agrr!! Po jaką cholerę niszczysz ludziom życie?!
- Riddle. Lecz się. –Zaśmiała się ironicznie. – Ja nie mam z tym nic wspólnego. – Uśmiechała się, jak idiotka. Zagotowało się we mnie i puściły mi wszelkie hamulce.
- Ty parszywa szmato! – Złapałam ją za poły szaty i szarpałam nią mocno. - To ty widziałaś mnie, jak rano wychodziłam od Snape’a dzień po powrocie z urodzin! – Wrzasnęłam. - To ty widziałaś nas dwa dni temu, jak wpadamy na siebie w korytarzu! Sama przyznałaś, że to ty nas widziałaś!! – Puściłam ją,  tupnęłam nogą i wyciągnęłam różdżkę. Sam krzyk nie pozwolił mi rozładować złości. – Tak na wiasem mówiąc, my się wcale nie całowaliśmy! Cruc…
- Riddle!! – Zimny przeszywający głos tuż za mną… - Odłóż różdżkę i zamknij się, zanim zrobisz coś czego będziesz żałować!
Odwróciłam się, a widok tak wyprowadzonego z równowagi Snape’a zbił mnie z tropu. Jeszcze nigdy nie widziałam go tak bladego, z tak ciemnymi oczami, ciskającymi gromy w stronę Parkinson.
Opuściłam różdżkę.
- Do gabinetu dyrektora. – Wysyczał. – Obie! – Warknął, gdy Parkinson przesunęła się by zrobić mi miejsce z zadowolonym uśmieszkiem, który momentalnie spełzł z jej twarzy.

- Wersję oskarżonych już znam, zatem panno Parkinson, proszę powiedzieć wszystko na ten temat… - Głos Dumbledore’a był spokojny, jednak słychać w nim było stal.
Siedziałam na jednym z krzeseł naprzeciwko jego biurka. Nie przysłuchiwałam się rozmowie, natomiast patrzyłam na portrety byłych dyrektorów. Wszyscy dostojni, wielcy, udający, że śpią.
- Panno Riddle. – Bezpośrednie zwrócenie się dyrektora w moją stronę zwróciło moją uwagę na zebrane osoby. – Czy chciałaby pani coś dodać?
- Nie, dziękuję dyrektorze. – Zachowywałam się całkowicie poważnie.
- Panno Parkinson. – Znów zwrócił się do niej. – Jako, że poznałem obie wersje konfliktu oraz jestem człowiekiem, który potrafi wyczuć kłamstwo, muszę zawiesić panią w prawach ucznia. – Dyrektor oparł się wygodniej o oparcie fotela.
- Co?! – Wrzasnęła piskliwie. – Dyrektor sobie żartuje?! -  Łzy wezbrały w jej oczach, gdy Dumbledore pokręcił przecząco głową.
- Nie mam w zwyczaju żartować w takich sytuacjach. Została pani zawieszona za pomówienie szanowanego profesora i przykładnej uczennicy. Ponadto – podniósł głos, gdy Mopsica chciała otwierać usta. – To nie pierwszy raz, gdy działa pani na niekorzyść panny Riddle. Według mnie, dyrektora szkoły, kara jest odpowiednia. – Uśmiechnął się delikatnie. – Zgadzasz się, Minerwo? – Zwrócił się do wicedyrektorki, stojącej po jego prawej stronie.
- Zgadzam się z tobą w zupełności, Albusie. – Powiedziała poważnie. – Takie zachowanie w naszej szkole jest nie dopuszczalne! – Uniosła się i zaczęła mowę. Wyłączyłam się wpatrzona we wściekłego Snape’a.
- Zatem do widzenia. – Powiedział dyrektor, wstając.
Odpowiedziałam kiwnięciem głowy i wyszłam z gabinetu zaraz za Mistrzem Eliksirów. Podczas rozmowy z dyrekcją chronił nie tylko siebie, ale i mnie.
Zrównałam z nim krok i dotknęłam delikatnie jego dłoni między połami szaty. On jedynie spojrzał na mnie zimno i przyspieszył. Nie doganiałam go…

- Rozumiesz to?! Zawiesili mnie! – Pisk Parkinson dobiegł moich uszu przy wejściu do ślizgońskich lochów z Sali Wejściowej. – Ukarali mnie, a im pozwolili się pieprzyć bez konsekwencji! Niech ja tylko doniosę o tym naszemu Panu…
- Tego już za wiele! – Warknęłam, zatrzymując się gwałtownie. Odwróciłam w stronę Mopsicy i jej psiapsiółek. Zamachnęłam się i przyłożyłam Parkinson prosto w ten jej kartoflany nos. – Ku*wa! – Warknęłam, pocierając obolałe kostki. – Masz cholernie twardy nos. – Odeszłam od niej kilka kroków. Gdy Dafne i Viktoria chciały jej pomóc, chrząknęłam i pomachałam różdżką. – Ty walnięta, dziewczyno… Naprawdę nie masz mózgu. – Mówiąc, kręciłam głową . – Co ja mam z tobą zrobić, co? – Nie zwracałam uwagi na rosnące widowisko. – Bić mi się w tej chwili nie chce… - urwałam z zamyśleniem. – Szkoda mi używać na ciebie różdżki… O! Już wiem! – Podeszłam i ukucnęłam przy leżącej dziewczynie. – Może zabiorę cię do tatusia i poskarżę się jaka jesteś niedobra i nielojalna? – Mówiłam, ironicznie się uśmiechając. Zapiszczała, trzymając się za nos i pokręciła przecząco głową. – Nie? – Zaśmiałam się. – No dobrze. W takim razie znaj łaskę swej pani! – Wstałam i teatralnym gestem i głosem zarzuciłam włosy za ramię. – To na razie, mordeczko! – Wyszczerzyłam się i cmoknęłam w jej stronę.
Nie zdążyłam zejść po schodach do lochów, gdy mój nadgarstek zapłonął żywym ogniem. 

***

-Co wy macie z tym wstawaniem? – Krzyknął mi do ucha jakiś głos. Mruknęłam coś niezrozumiale. Mili prychnęła. Przekręciłam się na drugi bok, ale na coś trafiłam. Otworzyłam oczy. Dexter patrzył na mnie z głupim uśmiechem na twarzy.
-Co.Ty.Tu.Robisz.Kretynie?! – Wycedziłam.
-Śpię. – Odparł krótko, patrząc na mnie.
-Dlaczego ze mną?
-Bo twoje łóżko jest najwygodniejsze.
-Tyy…. Idioto! Spadaj stąd! W trybie natychmiastowym!
-Przykro mi, Evans, ale jeszcze się nie wyspałem. Musisz mnie przytulić.
Patrzyłam na niego zimno. Przewrócił się na drugi bok, tak aby mógł na mnie patrzyć. Trzepotał rzęsami i robił błagalną minę. Starałam się nie roześmiać, a parsknięcia Mili wcale mi nie pomagały. W końcu panna Bulstroode nie wytrzymała i roześmiała się, a ja za nią.
-Merlinie, Draco… - sapnęła dziewczyna i wyszła już gotowa na śniadanie.
Nigdzie nie widziałam Pazura. Dexter więc skorzystał z tego, że byliśmy sami. Położył się na mnie i przytulił. Ułożył swoją głowę na moim mostku i przymknął oczy.
-Malfoy, nie za wygodnie?
-Przestań. W końcu jesteśmy zaręczeni.
W tym momencie weszła Pazur. Miała mokre włosy i była owinięta ręcznikiem. Spojrzała na nas. Domyślałam się, jak to wyglądało. Już miałam się odezwać, ale Draco wyciągnął do niej rękę.
-Przyłączysz się? – Wyszczerzył zęby. – Lucy to doskonały kaloryfer na zimne dni.
-Malfoy. – Warknęłam, ale jedynie spojrzał na mnie z miną niewiniątka. –Nie żyjesz.
Ewelina roześmiała się. Draco na chwilę się zdekoncentrował. Odepchnęłam go ręką i pomogłam sobie nogą. Po chwili blondyn leżał na podłodze z niepewną miną. Patrzyłam na niego wściekła. Sięgnęłam po różdżkę.
-Wingardium Leviosa.
Malfoy poleciał do góry. Otworzyłam drzwi i póki nie było nikogo w Pokoju Wspólnym wywaliłam go na kanapę. Uśmiechnęłam się całkiem jak Parkinson i pomachałam mu samymi palcami. Blondyn wstał szybko i podszedł do mnie. Nim zdążyłam go powstrzymać, złapał mnie za nadgarstki i przycisnął do ściany.
-Prosiłaś mnie w szpitalu, żebym się tobą nie bawił. – Warknął. Jego twarz była stanowczo za blisko. Widziałam tylko jego szare tęczówki, w których zauważyłam pewne zniecierpliwienie, jakąś irytację. – Teraz ty bawisz się mną. Raz jesteś słodka, miła, raz się nade mną znęcasz. Zastanów się, kim chcesz dla mnie być.
Patrzył na mnie wyczekująco, a ja mu hardo w oczy.
-Walnęłabym cię, gdybym miała wolną rękę.
-Heh… - Draco puścił moje nadgarstki i popatrzył na mnie smutno. Odsunął się o jakiś krok. Zaraz potem się wyszczerzył. – Ogarnij się, Evans, bo wyglądasz gorzej niż ja.
-Niech cię…! – Pogroziłam mu pięścią w powietrzu.
-Mogę ci powiedzieć jedną rzecz w zaufaniu? – Pochylił się nade mną. Dookoła było coraz więcej ludzi, zerkających na nas. Spojrzałam zimno na blondyna i niepewnie pokiwałam głową. – Jesteś naprawdę śliczna, gdy się złościsz. – Cmoknął mnie w policzek i odszedł.
-Idiota! – Krzyknęłam za nim i weszłam z powrotem do dormitorium. Ewelina właśnie kończyła swój makijaż, poprawiała długie włosy. Zerknęła na mnie.
-Zdenerwowana?
-To mało powiedziane. – Mruknęłam i zaczęłam przebierać się w mundurek za zasłoną. – Takiego zabić, to za mało.
-A tak poza tym, znalazłam sposób na zerwanie waszych zaręczyn.
-Poważnie? – Wychyliłam się zza parawanu w rozpiętej bluzce, wsuwając na siebie spódniczkę. Zauważyłam coś u Pazura. – No, nie. Co to za szatańska mina?
-Ależ to nic strasznego, skoro jesteście niewinni… - Zaczęła, patrząc na mnie kątem oka. Zaraz potem przywołała mnie ruchem ręki i stwierdziła, że śniadanie to chyba sobie raczej opuścimy.

-Draco. – Zawołała Pazur, doganiając blondyna. – Podobno Lucy wisi ci spacer, nie?
-Noo… - Słuchałam jego markotnego głosu zza ściany. Pomysł Pazura był dziwny i co najmniej szalony. A przede wszystkim widowiskowy. – A dlaczego jej nigdzie nie ma?
-Czeka na dworze.
-W taki mróz?
-Wiesz, że jest nieobliczalna.
Ja? Nieobliczalna?! Jak ja ją dorwę, to normalnie…!!!
-W sumie całkiem to do niej podobne…
-Lepiej się śpiesz, bo zamarznie.
Niemal czułam, jak się szczerzy. Pewnie przyjemnie było jej się ze mnie naśmiewać. Usłyszałam kroki Dextera, więc szybko pobiegłam do wyjścia. Rozejrzałam się, czy Filch na pewno będzie zajęty. Wymknęłam się na dwór i pobiegłam na błonia. Oparłam się o drzewo i zaczęłam bawić różdżką, wyczarowując motylki czy ptaki.
-Avis! – Kolejne stado kolorowych ptaków wzbiło się w przestworza.
-Ładnie, ładnie, Evans. – Draco pojawił się nagle, tak jak przypuszczałam.
-A ładnie to mnie tak podglądać?
-A nie zaprosiłaś mnie na spacer?
-Wprosiłeś się, gdy chciałam iść z Chemikiem, zazdrośniku. – Wyszczerzyłam zęby i ruszyłam przed siebie. Niemal słyszałam, jak zgrzyta zębami.
-A czy to moja wina? – Zrównał ze mną krok. Spuścił głowę. – Nie zaplanowałem tego. – Dodał cicho. – Nie chciałem być zazdrosny.  Nie chciałem zachowywać się… - rozłożył ręce, wskazywał wszystko dookoła, a potem mnie – w ten sposób. – Spojrzał na mnie. –Rozumiesz?
-Nie idźmy nad jezioro. – Zdecydowałam i zawróciłam. Dexter zmierzył mnie wzrokiem.
-Dlaczego?
-Pazur zaplanowała nasze zerwanie zaręczyn, ale w widowiskowy sposób.
-Ja je muszę zerwać. – Spojrzał na mnie. – Może spróbowalibyśmy po wojnie? Za niedługo rozpocznie się piekło, a ja będę musiał tam być. Razem z innymi. Postaramy się ukryć ciebie i Mili, ale podczas wojny nie ma bezpiecznych miejsc-
-Draco. – Przerwałam mu. – Uspokój się. Z naszej dwójki ja mam większe szanse na przeżycie. I ty o tym dobrze wiesz. – Uśmiechnęłam się złośliwie, ale Dexter wciąż na mnie patrzył. – Dexter, nie patrz na mnie tak, jakbym miała jutro umrzeć.
-Ja się tylko boję, że to ja najpierw umrę.
-Cicho! – Przyłożyłam mu palec do ust. – Obiecaj mi coś. – Patrzył na mnie. Wieczór już dawno nastał, a zimny wiatr powodował kostnienie. – Obiecaj mi, że przeżyjesz. Nie umrzesz, a w każdym razie nie beze mnie.
-Nie mogę ci tego obiecać. – Jego wzrok stał się smutny i nieszczęśliwy. Niemal widziałam, jak w bladym świetle księżyca błyszczą się łzy. – Poproś mnie, o co chcesz, a ci dam. Każ złożyć każdą przysięgę, ale nie tę. Tej obietnicy nie dotrzymam.
-Wierzę w ciebie, idioto, więc mnie nie zawiedź.
Przytuliłam się do niego. Objął mnie ramionami i staliśmy tam, nawet nie wiem ile. W pewnym momencie poczułam, że ktoś odrywa mnie od blondyna, a czyjeś ręce, choć szczupłe, mocno mnie trzymają. Wokół zapanował rwetes, wiele osób krzyczało. Pewnie ja też, nie pamiętam. Rozglądałam się za Dexterem, ale  nigdzie go nie widziałam. Ktoś pociągnął mnie w stronę wrót szkoły, narzucił na mnie zaklęcie wyciszające.
-Merlinie, dziewczyno, opamiętaj się. – Mruknął Risu, chowając różdżkę. Chemik w końcu mnie puścił, ale widziałam, że w każdej chwili był gotowy mnie złapać, gdybym czegoś próbowała. Czułam na sobie jego wzrok.
-No co? – Warknęłam. – Zabawa udana?!
Nawet na nich nie spojrzałam. Pobiegłam przed siebie. Byłam już na schodach, gdy na kogoś wpadłam. W zamku było już ciemno, a postać trzymała przed sobą zaświeconą różdżkę.
-Evans, nie powinnaś być w dormitorium? Czy mam swojemu domowi odebrać punkty?
Nawet głos Snape’a nie był lodowaty. Podszedł do mnie, gdy wciąż się nie odzywałam. Złapał mnie za ramię.
-Gdzie ty byłaś, dziewczyno?! Jesteś zimna, jakby cię ze śniegu odkopano!
Mocno trzymając mnie za ramię, zaprowadził do swojego gabinetu. Od razu wprowadził do swoich prywatnych kwater. Różdżką zagotował wodę na herbatę, a gdy ta się parzyła podszedł do szafki z eliksirami.
-Panie profesorze, herbata wystarczy. – Mruknęłam, zakrywając się szczelnie kurtką.
-Tak, panno Evans, na pewno. – Mruczał pod nosem. – Jeśli woli pani przedwcześnie umrzeć, trzeba było wyjść w samej koszulce, a najlepiej od razu z kąpieli, z mokrymi włosami… O, mam.
Wyciągnął jakiś eliksir, a potem sięgnął po drugą, większą buteleczkę. Do jednej filiżanki nalał kilka kropel jednej mikstury i mi podał, a do swojej kilka drugiej.
-Co to? – Zapytałam, gdy usiadł naprzeciwko.
-Dla pani eliksir wzmacniający. Tylko kilka kropel, bo jest niezwykle silny.
-Ale dobrze smakuje. – Uśmiechnęłam się lekko. – O co pan dał sobie?
-A co? Książkę piszesz?
-Po prostu jestem ciekawa. – Mruknęłam już sennie. – Nie chcę panu robić konkurencji przecież…
-Trochę rumu, panno Evans, trochę rumu. – Patrzyłam na niego spod na wpół przymkniętych oczu. – Wspomaga myślenie. A pani to już powinna iść spać. – Powiedział cicho. Pokiwałam sennie głową. – Odprowadzę panią.
Wstałam chwiejnie i trzymając się mebli, dotarłam do drzwi. Snape otworzył je przede mną, abym nie rąbnęła w drewno. Czułam, że szedł tuż za mną, gotowy złapać mnie, gdybym zasnęła, idąc. Powoli dotarliśmy do lochów. Snape pomógł mi wejść. W  Pokoju Wspólnym nie było nikogo. Posadził mnie na kanapie i życząc dobrej nocy, wyszedł. Nie miałam sił iść do dormitorium, więc zostałam tam. Zamknęłam oczy, siedząc, ale już po chwili spałam. Leżąc.

5 komentarzy:

  1. Nie spodziewałam się, że Parkinson pójdzie z tą wiadomością do Proroka, ale dostała za swoje, dobrze jej tak. Czym więcej czytam tym bardziej interesująca i wciągająca jest ta opowieść, oby tak dalej dziewczyny. Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział. Mruczek :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze tak mopsicy haha ;)
    Czekam na kolejny rozdział.
    Miłych wakacji wam życzę ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Następnym razem niech Ewelina używa otwartej dłoni do uderzenia kogoś w nos. Wtedy tylko ofiara będzie cierpiała :)
    Nie rozumiem tylko tego momentu, kiedy Lucy i Draco się spotykają i nagle wszystko znika, pojawia się Risu i Chemik? Takie małe wtf, ale jak mi wyjaśnicie to będzie w porządku :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Bym zapomniała, w rozdziale 27 i 28 usuńcie na początku 'http//' lub dodajcie dwukropek po //, bo inaczej pokazuje się błąd :)

    OdpowiedzUsuń