niedziela, 28 września 2014

Rozdział 37 część 2

Draco pomógł mi się przygotować. Po zjedzonej zupie nabrałam trochę sił i dzięki temu mogłam zająć się sobą. Jeszcze chwiejnym krokiem weszłam do łazienki. Umyłam się porządnie, kilka razy myjąc włosy. Moje naturalne czarne włosy zrobiły się suche i zniszczone. Urosły strasznie długie. Od czasu przybycia do Hogwartu nie ścinałam ich, nie miałam gdzie ukryć odciętych włosów. Blizna na lewym ramieniu zapiekła, gdy tylko dotknęła jej ciepła woda. Przed osiemnastą zaczęła potwornie piec, ale nawet nie jęknęłam; zamknięta przez tydzień w celi przyzwyczaiłam się do bólu.
Stanęłam przed lustrem umyta, z mokrymi włosami, owinięta jedynie ręcznikiem. Różdżką przywróciłam sobie dawny wygląd. Fioletowe włosy sięgały pleców, skóra na ramieniu była perfekcyjnie gładka. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia.
-Lucy? – Rozległo się pukanie do drzwi. – Już skończyłaś?
-Tak, Dexter, ale mamy mały problem. – Usłyszałam wymowną ciszę. – Jeśli mam iść na bal, nie mogę pójść z podartych jeansach, prawda?
-Dokładnie. – Usłyszałam jakiś szelest. – Otwórz drzwi, pani.
Niepewnie otworzyłam drzwi, trzymając mocno ręcznik. Draco trzymał w dłoni krótką czarną kieckę i szczerzył się. Kilka razy przerzucił wzrok z sukienki na mnie i na odwrót.
-Zwariowałeś. Nie włożę tego. Już wolę iść owinięta ręcznikiem! – Warknęłam, a on jedynie wzruszył ramionami.
-Tak myślałem, ale miałem nadzieję, że może bardziej się dziś odważysz.
-Skąd ją masz?
-Hm… zabrałem Pazurowi. – Wyszczerzył do mnie ząbki.
-Będzie przeszczęśliwa. – Sapnęłam z sarkazmem.
-Nie miała żadnej innej! Wszystkie ma tak krótkie, więc którą miałem wybrać? Wziąłem tę, która mi się najbardziej podobała!
-Mężczyźni! – Uśmiechnęłam się do niego. – Dobrze, że jest w szkole transmutacja.
Wyrwałam mu z rąk sukienkę i z powrotem zamknęłam się w łazience. Kilka zaklęć, kilka machnięć różdżką i suknia leżała jak ulał: długa do kolan, z lekkim dekoltem w serek, luźnymi rękawami do połowy ramienia. Oczywiście, cała czarna. Draco spojrzał na mnie przeciągle, gdy wyszłam z łazienki. Natychmiast kazał mi usiąść i wyszedł. Po chwili wrócił ze szczotką, żelem do włosów, pianką i lakierem. Jęknęłam, gdy wszystko to rozłożył.
*****
Przygotowana panna Evans stanęła przed lustrem. Patrzyła na nią zgrabna, wysoka dziewczyna w czarnej sukience i lekko poskręcanych długich fioletowych włosach. Na twarzy miała lekki makijaż, który nie rzucał się zbytnio w oczy, ale doskonale krył wymizerowaną i suchą cerę. Koło niej stanął wysoki blondyn w garniturze. Na głowie miał artystyczny nieład. Ujął dziewczynę za rękę i poprowadził do drzwi, przez które przeszli. Zegar w pokoju pana Malfoya wybił właśnie godzinę dwudziestą.
*****
Draco prowadził mnie pewnie po schodach. Uśmiechał się do mnie.
-Skąd masz tę bliznę na ramieniu? – Zapytał mnie cicho.
-Więc jednak ją widziałeś? – Zrezygnowana opuściłam głowę. – Prawda jest taka, że nie wiem. Mam ją od zawsze, przynajmniej od kiedy pamiętam. Opiekuna w Merlinie mówiła, że jako małe dziecko oblałam się wywarem, a moi rodzice – stwierdziła, że byli mugolami – nie wiedzieli, co robić. Podobno zawieźli mnie do szpitala, ale nigdy nie odebrali, bo zaczęłam się robić dziwna. I przysłano mnie do Merlina.
-Nie musisz się tym przejmować. – Dexter uśmiechnął się ponownie. – A teraz pani – zatrzymaliśmy się przed wielkimi drzwiami, otwartymi na oścież. Z sali rozlegała się muzyka, jednak nie aż tak bardzo głośna. Po środku sali tańczyli różni ludzie, a na sofach ustawionych po bokach siedzieli rozmawiający i śmiejący się uczestnicy zabawy. Nigdzie nie widziałam naszych przyjaciół, chociaż rozglądałam się uważnie.
-Musimy najpierw iść do Czarnego Pana. Musimy się przywitać i przeprosić za spóźnienie. – Draco pociągnął mnie za sobą. Przedzieraliśmy się przez tłum ludzi, w końcu stanęliśmy przed tronem. Dexter ukłonił się, więc i ja elegancko schyliłam głowę. Mężczyzna patrzył na nas okrutnym, zimnym jak lód spojrzeniem.
-Panie.
-Draco. Czy możesz wyjawić mi powód, przez który aż tak się spóźniłeś?
-Oczywiście, mój Panie. – Draco położył rękę na sercu i skinął głową. – Obawiam się jednak, iż nie będzie to krótka odpowiedź.
-Mów więc.
-Spacerowałem z tą oto damą, Lucy Jane Evans – jeszcze raz się ukłoniłam – po błoniach Hogwartu, kiedy pojawiła się Bellatrix Lestrange, wypełniając misję dla ciebie, Panie. Zaatakowała nas i porwała. Więziła pannę Evans w jednej ze swoich sali i torturowała ją tam. Przez cały tydzień szukałem panny Evans, jednakże dopiero dziś udało mi się ją odnaleźć. Z tego też powodu spóźniliśmy się na oficjalne otwarcie bali. Bardzo przepraszamy. – Dexter znów schylił głowę i powtórzyłam za nim czynność.
-Rozumiem, Draco. Możesz być pewien, że Bellatrix zostanie ukarana. Severus opowiedział mi już o jej okropnym zachowaniu. Natomiast, panno Evans – spojrzał na mnie – czy my się wcześniej nie spotkaliśmy?
-Obawiam się, że nie, Panie. Rozpoznałabym Pana siłę.
Voldemort uśmiechnął się ironicznie, zadowolony z komplementu.
-Mam nadzieję, że jesteś gotowa do inicjacji? Jeszcze dziś dołączysz do grona moich poddanych.
Słowa Voldemorta brzęczały mi w uszach. Czułam, że postąpiłam źle, zgadzając się na to. Jednak wtedy skinęłam jedynie niepewnie głową i odeszłam za Dexterem. Blondyn podszedł od razu do stołu z alkoholami i nalał sobie kieliszek wódki. Wypił na raz, popił sokiem i przeklął. Zabrałam mu puste naczynie, nalałam tego samego alkoholu i wypiłam duszkiem.
-To bardzo źle, prawda? – Zapytałam go cicho.
-Tak, jest dość źle. – Dexter oparł ręce na blacie. Postał tak chwilę, a potem wyprostował się. – Na razie znajdźmy elitę.
-Dobry pomysł. Czy może stęskniłeś się za Mopsicą? – Uśmiechnęłam się czarująco i zamrugałam oczami, całkiem jak Parkinson.
Dexter podszedł do mnie wściekły. – Jeszcze jedno słowo o niej, a sam cię zatłukę.
-Dobrze, Dexter, spokojnie. – Uśmiechnęłam się. W tłumie ludzi zauważyłam Bellatrix, samowolnie napięłam się i obserwowałam każdy jej ruch. Draco podążył za moim spojrzeniem, potem spojrzał na mnie. – Nie, Draco, jeszcze jej nic nie zrobię. Ale przyjdzie taki czas, że pożałuje, iż w ogóle mnie dotknęła.
Czułam na sobie spojrzenie Dextera, dlatego odwróciłam się do niego i uśmiechnęłam. Wyciągnęłam mu z dłoni szklankę z sokiem, odłożyłam na blat i pociągnęłam w stronę sofy, na której zauważyłam główkę Milicenty.
-Witam, szanowne państwo – uśmiechnęłam się. – Chciałabym zabrać Milicentę. Jest mi winna dłuższą rozmowę.
-Mogę iść, wuju? – Zapyta Mili. Mężczyzna, którego zapytała, zapewne Fabian Bulstrode, kiwnął głową z powagą, a potem odwrócił się do rozmówców. Odeszliśmy kawałek, poza teren widzenia wuja Mili i przytuliłam przyjaciółkę.
-Co wam się stało? – Zapytała zmartwiona. – Strasznie schudliście. Oboje.
-Każdy na swój sposób, ale mieliśmy ciężki tydzień. Opowiem ci o tym, ale później, po balu, a najlepiej w Hogwarcie. Gdzie reszta?
-Nie wiem. Musiałam cały czas siedzieć z wujem.
-Już nie musisz. – Uśmiechnęłam się do niej.
-Przepraszam panie. Zauważyłem tego idiotę. Znaczy… Blaise’a. – Wyszczerzył do nas zęby i zaczął zakradać się w stronę Chemika. Zabini siedział do niego tyłem, rozmawiając z jakimiś Ślizgonami starszymi od nas o rok. Dexter dawał rozmówcom znaki, żeby zagadywali Chemika, a gdy był już blisko, pochylił się do ucha ciemnoskórego i coś wyszeptał. Blaise podskoczył i błyskawicznie odwrócił głowę. Patrzył przez chwilę na Dracona, a potem zaczął na niego wrzeszczeć.
-Wyjdziemy na balkon? – Zapytała Mili. Zgodziłam się i dziewczyna poprowadziła mnie raczej na wielki taras. – Jak się czujesz?
-Strasznie zmęczona. – Oparłam ręce na balustradzie i spojrzałam w dal. Mili przyglądała mi się, więc krótko opowiedziałam jej, o co chodzi. Spojrzała na mnie pocieszająco.
Cały czas do północy przegadałam z Mili. Śmiałyśmy się, opowiadałyśmy, co robiłyśmy, plotkowałyśmy. Uczyła mnie po kolei, kto kim jest i czym znajduje się w Wewnętrznym Kręgu. Było strasznie dużo tych ludzi, ich nazwisk i pozycji. Słysząc pisk Eweliny, zorientowałyśmy się, że przegapiłyśmy oświadczyny. Ruszyłyśmy do środka. Chciałam jej powiedzieć o inicjacji, ale przestraszyłam się jej reakcji.
Podeszłyśmy do tłumu osób, które przekrzykiwały się w gratulacjach. Do naszych rąk trafiły kieliszki z szampanem. Przyłączyliśmy się do toastu i upiłyśmy po łyku. Zaręczeni stali obok siebie, otoczeni chmarą przyjaciół. Gdy w końcu ludzie się nieco rozeszli, podeszłyśmy do nich.
-Najlepszego, kochana! – Uściskałam Ewelinę. – Eee… i panu również, profesorze. – Uścisnęłam dłoń Snape’owi.
-Ależ, panno Evans, już nie długo przestaną nas obowiązywać sztywne reguły, nieprawdaż?
-O czym pan mówi?
Snape ściszył głos tak, abym tylko ja go usłyszała. – Wiem, o twojej inicjacji, Evans. Jak mogłaś zrobić coś tak głupiego? – Syknął.
-Ej, nie za bardzo się spoufalacie?! – Krzyknął Augustus Rookwood.
-Proszę o wybaczenie, panie Rookwood. – Lekko schyliłam głowę. – Już niedługo pozna pan temat naszej rozmowy. Pan oraz cała sala. – Uśmiechnęłam się i odeszłam na sofę do Dextera, Chemika, Daniela i innych. Chwilę po mnie przyszła Pazur. Spojrzała na mnie, jakby szukała, gdzie się zmieniłam. Po chwili nachmurzyła się.
-Tak, wiem, co powiesz. Ale sukienki nie odzyskasz. – Uśmiechnęłam się do niej i na wszelki wypadek przesiadłam za Dextera. Ewelina powoli odwróciła na mnie głowę.
-Słucham?
-No cóż, nie wydaje mi się, żebyś miała problemy ze słuchem. – Odezwał się Draco.
-A tu siedzi winowajca. – Wskazałam palcem na blondyna.
-Inaczej ją zapamiętałam. – Przymrużyła oczy, oceniając moją pracę.
-Kilka machnięć różdżką i gotowe!
-Możecie nie gadać przy mnie o babskich ciuszkach?
-O, przepraszam, Draco. – Spojrzałam na niego. – O ile dobrze pamiętam, to ty przyniosłeś mi tę sukienkę, mówiąc coś o swoich męskich fantazjach. Mówiłeś także, że Pazur innych ze sobą nie zabrała. Może się mylę?
-Draco! – Wrzasnęła Ewelina. – Grzebałeś w moim pokoju?!
-Oho, zaczęło się. – Mruknął rozbawiony Chemik. Ewelina jeszcze chwilę krzyczała na blondyna, ale jako że nie przynosiło to rezultatu, przestała i zaczęła rozmawiać z siedzącą obok niej Mili. Draco obrócił się na mnie.
-Evans, nie żyjesz. – W tym momencie wstał Voldemort.
-Wiem, Draco. Już jestem zimny trup. – Szepnęłam do niego przerażona.
-Moi drodzy! – Na sali zapadła cisza, wszyscy patrzyli na stojącego mężczyznę. – Aby uhonorować oświadczyny, mam dwie niespodzianki. O obu dowiedziałem się dopiero dzisiaj wieczorem, jednak postanowiłem wprowadzić je na salę! Najpierw zaproszę pannę Lucy Evans do siebie. Dołączy ona do grona Śmierciożerców. – Przez salę rozeszły się liczne szepty, a zaciekawione spojrzenia powędrowały w moją stronę. Wstałam, udając odważną, i skierowałam się ku Lordowi. – W celu ukończenia inicjacji, panna Evans dostanie drugą niespodziankę. Odnoszę jednak wrażenie, że dla wszystkich będzie ono zaskoczeniem.
Stanęłam przed Lordem Voldemortem, jednym z największych czarodziei na świecie i patrzyłam mu w oczy. Sala wydała głośne „Och”, gdy mężczyzna przyłożył mi różdżkę do przedramienia i szeptając ciche i długie formuły, uaktywniał zaklęcie. Zaczęło piec jak cholera, ból stawał się nie do zniesienia, a zimna jak lód ręka Czarnego Pana zaciskała się coraz bardziej na moim nadgarstku.
W końcu mężczyzna przestał, podniósł różdżkę i patrzył na mnie. Opadłam na kolano, wycieńczona. Czarny Pan złapał mnie za ramię i pociągnął brutalnie do przodu.
-Powitajcie Lucy Jane Evans. – Prawie wyszeptał. Na sali zapanowała niemal idealna cisza. – A teraz druga niespodzianka. Przyprowadźcie Bellatrix.

Lekko obojętnym wzrokiem patrzyłam na wielkie drzwi, w których miała się pojawić wiedźma. Prawą ręką, w której trzymałam różdżkę, przyciskałam Mroczny Znak, aby chociaż trochę przestało boleć.

1 komentarz:

  1. Ohohoho panna Evans Śmierciożercą :o pewnie będzie miała przez to same kłopoty znowu T^T

    OdpowiedzUsuń