wtorek, 1 stycznia 2013

Rozdział 21

Taka mała niespodzianka. Dodaję dziś rozdział, bo mówi, że jaki pierwszy stycznia, taki cały rok. Niestety, sprawdziło się. W zeszłym roku 1 stycznia i przez resztę roku zapierdzielałam, ile wlezie, ale! Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło ;)
Dlatego, życzę Wam, abyście spędzili ten dzień w wyjątkowy sposób, z uśmiechem na ustach i radością w sercu. Happy New Year! ;d

A, i jeszcze jedno. Dzisiaj jest baaaardzo długi rozdział, więc lepiej żebyście mieli dość sporo czasu, zabierając się za czytanie. To taka mała rada xD
Tyśka



W cieniu dostrzegłam Chemika opierającego się łokciami o balustradę.
- Blaise. – Podeszłam, jednak on spojrzał na mnie zimno.
- Jak długo wiedziałaś? – Jego zimny ton przyprawiał mnie o ciarki. Spuściłam głowę i przygarbiłam się odrobinę. Podeszłam bliżej balustrady, wypiłam połowę drinka duszkiem i zagryzłam oliwką.
- Od tygodnia… - Szepnęłam wpatrzona w przestrzeń.
- I nic nie powiedziałaś!? – Krzyknął. – Nam?! Swoim przyjaciołom?! – Spojrzałam na niego z bólem w oczach. – Mi? – Mówił już spokojnie, bez złości, jednak z rozczarowaniem. Wypiłam resztę drinka, znowu jednym duszkiem i zagryzłam oliwką.
- Bałam się. Nie wiedziałam, co robić. Poza tym, jakbyś zareagował? – Mówiłam bez cienia negatywnych emocji. – A reszta? Gryfoni, Luna? – Wyliczałam. – Znienawidzilibyście mnie i dobrze o tym wiesz. – Oparłam się o balustradę i zakryłam twarz dłońmi. – Ale po dzisiejszym balu i tak wszyscy będą już wiedzieć… Jaszczurka chce to ogłosić publicznie w Proroku… - Szeptałam, patrząc w coraz ciemniejsze niebo.
Poczułam dłoń na ramieniu. – Jestem zły, a raczej rozczarowany, że nie zaufałaś mi na tyle, żeby mi powiedzieć… Choć, co prawda dowiedziałem się pierwszy. – Zaczął spokojnie, ale z rosnącym rozbawieniem.
Uśmiechnęłam się i przytuliłam do chłopaka.
- Wypadałoby pogadać z resztą. – Wyszeptał w moje włosy. Odsunęłam się na długość ramion.- Danielowi chyba w szczególności należą się wyjaśnienia. – Popatrzył na mnie znacząco i puścił oczko.
Weszliśmy do Sali, aby znaleźć elitę. Pierwszy napatoczył się Teo z Flint’em i Pucey’em. Odetchnęłam głęboko kilka razy.
- Chłopaki… - Zaczęłam. Odwrócili się w moją stronę z twarzami zastygłymi w strachu.
- Witaj, Pani – Powiedzieli chórem i skłonili nisko.
- Żadna pani! – Warknęłam – A przynajmniej nie dla was! – Po mojej uwadze Teo uśmiechnął się szeroko.
- No, Pazur! Awansowałaś, ale woda sodowa nie uderzyła ci do głowy! – Zaśmiał się cicho, a Blaise i ja zawtórowaliśmy mu. Nasi domowi zawodnicy Quidditch’a nie bardzo wiedzieli, jak mają się zachować.
Uspokoiłam się trochę. – Musimy pogadać… - Mruknęłam. – Czy moglibyście zostawić nas samych chłopaki? – Uśmiechnęłam się do nich milutko. Pokiwali głowami, skłonili delikatnie i odeszli. Odetchnęłam. – Zbierzcie resztę. – Powiedziałam i odwróciłam się. Usiadłam na jednej z najbliższych kanap.
Nagle zrobiło się cicho. Odwróciłam się zaciekawiona i zobaczyłam Fabiana Bulstroode wchodzącego do Sali…
Jedną ręką popychał kobietę bardzo podobną do Milicenty, a drugą ciągnął za ręce nieprzytomnego mężczyznę przypominającego jego samego.
Jaszczurka wstała, Bulsroode zaciągnął dwójkę ludzi pod jego oblicze.
- Wybiła godzina ósma! W tym momencie moja córka stała się pełnoletnią czarownicą! – Rozległy się nieśmiałe oklaski. Mag kontynuował. – Córko. – Zwrócił się do mnie. – Oto prezent dla ciebie! – Powiedział ze złowieszczym uśmieszkiem na ustach.
Stałam i patrzyłam na niego… Stwierdziłabym, że jak na debila…
- Podejdź – Rozkazał twardo i zimno. Nogi miałam jak z waty, jednak wykonałam rozkaz. Zatrzymałam się naprzeciwko klęczącej kobiety. – Wyciągnij różdżkę. – Jego głos stał się jeszcze zimniejszy i okrutny. Nie przejmując się tym, że wszyscy zobaczą fragment moich koronkowych majtek, rozchyliłam rozcięcie w sukni i odsłoniłam udo, do którego przypięty był pas z siedmiocalowym magicznym drewienkiem. – Udowodnij, że zasługujesz na miano mej Córki i Następczyni. – Mówił z szaleństwem w zimnym głosie.
Spojrzałam na kobietę klęcząca między mną a Voldemortem. Miała identyczne rysy twarzy i budowę ciała jak Mili..
Łzy zaczęły płynąć po moich policzkach. Kobiecie również zaszkliły się oczy. Upadłam na kolana.
- Zrób to. – Szepnęła. Popatrzyłam na nią i pokiwałam przecząco głową. – Zrób. Wolę zginąć z rąk przyjaciela niż wroga. – Mówiła cicho, ale z mocą.
- Nie mogę. – Wyszeptałam. – Nie chcę.
- Możesz. – Podniosłam na nią wzrok. - Zapamiętaj uczucia, które ci teraz towarzyszą i nigdy ich nie zapomnij. Zapamiętaj, a nigdy nie będziesz taka, jak On. – Patrzyła na mnie ze zrozumieniem.
- Córko! Nie chcemy tak długo czekać! – Głos Voldemorta dobiegał jakby z oddali. Zignorowałam go.
- Przekaż naszej małej Milce, że ją kochamy. – Na wspomnienie przyjaciółki zaszlochałam. – Ona ci wybaczy. – Kobieta mówiła cicho i spokojnie. – Ewelino Kossak. – Powiedziała z mocą po kilku sekundach braku reakcji z mojej strony. – Zrób to. Ja Matylda Bulstroode proszę cię i przebaczam. – Patrzyłam zdziwiona.
Siła jaka biła od tej kobiety wzbudziła we mnie podziw i w pewien osób udzieliła mi się. Musiałam być silna.
Wstałam z posadzki i otarłam wierzchem dłoni łzy, wymierzyłam w nią różdżką. – Wybacz. – Wyszeptałam.
Kobieta zamknęła oczy i kiwnęła głową. – Zajmij się nią. – Wyszeptała.
Zamknęłam oczy. – Avada… - Głos mi się załamał. – Kedavra!
Przez zaciśnięte powieki widziałam rozbłysk zielonego światła.
Odetchnęłam głęboko i otworzyłam oczy. Kobieta leżała na posadzce z zamkniętymi oczami i spokojem na twarzy.
Ruch, nieprzytomnego dotąd mężczyzny przykuł moją uwagę. Nie czekałam aż całkowicie odzyska przytomność. Nie chciałam, aby cierpiał… - Avada Kedavra! – Tym razem widziałam jak promień zaklęcia trafia w pierś mężczyzny, a ta przestaje się delikatnie unosić.
Po kilku sekundach ciszy podniosłam wzrok na zadowoloną twarz Voldemorta. Kątem oka zauważyłam, jak Fabian Blustroode podchodzi do ciał. Odwróciłam się do niego i wycelowałam w mężczyznę. – Ani się waż! – Krzyknęłam – Crucio! – Nie szczędziłam nienawiści i chęci zadania bólu. Facet zatrząsł się i zatoczył, jednak nie upadł. Podeszłam bliżej i patrząc mu w oczy, stanęłam na palcach i wymierzyłam solidny prawy sierpowy, który przez mój wzrost trafił w dolną szczękę mężczyzny, ale jego głowa i tak delikatnie się odbiła. Chwyciłam jego przydługie włosy, i równocześnie, unosząc zgiętą nogę, ciągnęłam jego głowę w dół. W ten sposób jego nos spotkał się z moim kolanem w połowie drogi.
Chrupnęło i trysnęła krew. Kilka kropel znalazło się na mojej sukni.
Mężczyzna upadł na posadzkę, trzymając się za złamany nos i pojękując cicho.
Nie szczędząc siły, kopnęłam go w żebra, mówiąc głośno. – To za wydanie rodziny, skurwysynu! – Powtórzyłam kopnięcie. – To za krzywdę wyrządzoną Milicencie! – Jeszcze raz – A to za to, że musiałam zabić i mam brudną suknię!
Odsunęłam się od leżącego człowieka, oddychając głęboko, poprawiłam fryzurę i wygładziłam zagięcia na sukni. Odwróciłam się do Jaszczurki. – Zadowolony, ojcze? – Wyplułam z sarkazmem.
Ku mojemu zdziwieniu, roześmiał się szatańsko. – O taak! Twe niekonwencjonalne metody są wyśmienitą rozrywką! – Mówił z rozbawieniem. - Podejdź i uklęknij. – Powiedział, opanowując śmiech.  Ze zdziwieniem wykonałam polecenie. – Wyciągnij lewą rękę. – Przeraził mnie zarówno spokojny głos, jak i słowa. – Wyciągnij rękę – Powtórzył.
Wolno i niechętnie podniosłam wyprostowaną rękę. Ujął ją i odwrócił wewnętrzną stroną do góry. Przyłożył koniec swojej różdżki do mojego nadgarstka i bezgłośnie poruszał wargami. Poczułam piekący ból.
Łzy popłynęły po mojej zaciśniętej szczęce. Byłam roztrzęsiona i wściekła.
Po kilku sekundach puścił moją dłoń i zabrał różdżkę z nadgarstka.
- Teraz jesteś godna miana mej Córki i oficjalnie zostałaś mą Następczynią. – Powiedział z zadowoleniem. – A dla ukoronowania mej decyzji, powierzam ci bardzo ważne zadanie. Zadanie, z którym nie poradził sobie młody Malfoy. – Patrzyłam na niego z rosnącym przerażeniem. – Zabij Dumbledore’a. – Powiedział zimno.
Stałam sparaliżowana. - Cała przyjemność po mojej stronie, ojcze. – Warknęłam sarkastycznie, odzyskując rezon, trąc i masując piekący nadgarstek, nie patrząc na to co się na nim pojawiło.
Nie zwracając na nic uwagi, schowałam różdżkę i ruszyłam w stronę chłopaków.
Zrobiłam zaledwie kilka kroków, gdy zauważyłam  wuja Mili lewitującego ciała do wyjścia.
Potknęłam się o rąbek sukni i gdyby nie silne ręce Mistrza Eliksirów, wylądowałabym na posadzce.
– Chcę, aby zostali pochowani należycie. – Wyszeptałam w ramię nauczyciela. Dopiero zaczęło do mnie trafiać, jak bardzo roztrzęsiona byłam. – Trzeba jeszcze powiadomić Mili… - Szepnęłam.
- Wszystkim się zajmę. – Również szepnął, odsuwając mnie delikatnie. Uśmiechnęłam się do niego słabo.
 Oddalił się wraz z Rookwoodem, lewitując ciała rodziców Milicenty. Fabian szedł za nimi lekko przygarbiony.
Trzęsąc się na całym ciele, podeszłam do chłopaków. – Potrzebuję drinka. – Powiedziałam drżącym głosem wypranym z jakichkolwiek emocji. – Mocnego drinka. – Sprostowałam.
- Proszę. – Powiedział Chemik, podając mi kieliszek z przeźroczystym płynem. – Wydaje mi się, że lepiej ci zrobi niż jakikolwiek drink. – Uśmiechnął się słabo.
- Dzięki. – Wychyliłam płyn bez skrzywienia. – Dobra. Jaka ? – Zapytałam szczerze zainteresowana.
- Absolut. –Odpowiedział czarnoskóry.
-Jeszcze. – Powiedziałam, kiwając głową. 


*****

Nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Musiało go to zaboleć, ale ja tak bardzo bałam się. Bałam, że gdy mnie zostawi, będę cierpieć, płakać i ciążyć wszystkim, a tego bardzo nie chciałam. Bałam się też, że gdy mnie zostawi, będę sama i nikt mnie nie pocieszy. Pamiętałam Pazura i naszą bezradność. A nawet radykalne kroki, które zaowocowały szlabanem i czyszczeniem pucharów.
Zwykle byłam twarda i silna, nie musiałam polegać na nikim. To na mnie polegano. Przy Dexterze czułam się inaczej, miałam wrażenie, że mam się na niego zdać i zaufać mu. Czułam jego łzy na mojej koszuli, w którą przebrali mnie w szpitalu, gdy byłam nieprzytomna.
Dałam mu buziaka w policzek i usiadłam na nogach na łóżku. Spuściłam głowę.
-Gniewasz się na mnie? – Zapytałam cicho po długiej chwili milczenia.
-Nie, Lucy. Oczywiście, że nie. – Odchylił głowę na krzesełku, ale po chwili się uśmiechnął. – Mam jeszcze cały rok, co nie?
Roześmiałam się na te stwierdzenie.
Koło 10 przyszła Uzdrowicielka, przynosząc mi śniadanie. Zmierzyła rzeczy Dextera zimnym wzrokiem, ale nic nie powiedziała. Szybko zjadałam chłodnawą owsiankę, która była chyba z wczorajszego dnia. Gdy kobieta odwróciła się, wylałam zupę do pustej szuflady.  Kiedy poszła przynieść specyfiki dla mnie, za pomocą różdżki  wyczyściłam szufladę. Wróciwszy, zastała mnie leżącą na łóżku. Draco wyszedł na chwilę do łazienki, więc nie musiałam obawiać się jakichkolwiek pouczeń.
Po południu poprosiłam Uzdrowicielkę o możliwość wyjścia na dwór, pooddychać świeżym powietrzem. Powiedziałam jej, że Dexter, który wciąż w jej oczach był moim narzeczonym, pójdzie ze mną i gdyby mi się coś stało, będzie w stanie mi pomóc. Nie wyglądała na przekonaną, stwierdziła, że zaraz zrobię coś głupiego. W końcu się zgodziła, więc nie marnowałam czasu, tylko chwyciłam Dextera i razem wyszliśmy na wewnętrzny placyk. Chodziliśmy wokół niego, śmiejąc się i rozmawiając o jakichś głupich rzeczach.
Czułam się już naprawdę dobrze, co potwierdził Magomedyk.
-Jeśli do końca dnia nie będzie żadnych powikłań, już jutro wróci pani do szkoły i przyjaciół.
-Dziękuję.
Słowa Magomedyka przypomniały mi o Pazurze. To znaczyło, że już jutro ją zobaczę. Strasznie się bałam, że mnie ominie, nie spojrzy na mnie, zostawi. Dexter opowiedział mi o wydarzeniach z balu i o nowościach w szkole. Głównie chodziło o to, że uczniowie albo bali się Pazura, albo z niej szydzili, albo wspierali. Tych ostatnich było najmniej, za to, według Dextera, tych poniżających ją z każdym dniem przybywało.
Resztę dnia przeleżałam. Dexter został ze mną prawie do wieczora. Cały czas rozmawialiśmy, głównie na temat Hogwartu. Rzadko temat zbaczał na rodzinne sprawy.  Koło 17 powiedział, że z żalem musi wracać. Przez to wszystko nie napisał eseju dla Binnsa, a termin był już na następny dzień – poniedziałek. Zmierzyłam go tylko spojrzeniem.
-Jak poprosisz Mili, to może pokaże ci, gdzie schowałam esej. – Uśmiechnęłam się.
-Mam rozumiesz, że pozwalasz mi zerknąć?
-Nie, głupku. Napisałam dwa. Weź ten krótszy. Miałam zdecydować, czy za bardzo się nie rozpisałam, ale skoro ze mną siedziałeś cały dzień… mogę ci dać w zamian chociaż to.
-Wiesz, co, Lucy? Skoro esej już napisałem, mogę z tobą zostać.
-No to lepiej sprawdź, czy nie narobiłeś błędów w tym swoim eseju. – Pokazałam język. – Spotkamy się jutro.
-Żadnych głupot na oddziale. –Pogroził mi palcem.
-Cześć. – Dereck przyszedł, ale widząc Dextera, zatrzymał się. Wycofał się i czekał, aż blondyn pójdzie. Draco posłał mi jeszcze urażone spojrzenie, ale spojrzałam na niego chłodno.
-Głupi. – Powiedziałam bezgłośnie. W odpowiedzi Ślizgon wystawił język i wyszedł. Podszedł Dereck.
-Cześć. – Uśmiechnęłam się do niego.
-Nie chciałem wam przeszkadzać.
-Przecież nie przeszkadzałeś. Draco i tak już wychodził. Dzięki tobie ominęła mnie litania, że mam na siebie uważać.
-Ale akurat z tym ma rację.
-Nieeee… Ty też?
-Tak, Lucy, ja też się o ciebie martwię. – Powiedział poważnie.
Nie miałam na to odpowiedzi. Siedzieliśmy chwilę w milczeniu. Zaczęłam przysypiać.
-Będę już iść. – Powiedział, wstając. – Chciałem tylko zapytać, czy w szkole też będziemy rozmawiać?
-A nawet częściej. Pamiętaj, że wiszę ci szkolenie. – Uśmiechnęłam się szatańsko.
-Niee.. – Jęknął. –Możesz sobie odpuścić, serio. Poradzę sobie.
-Nauczę się materiału. – Uśmiechnęłam się .
-Nieważne. Profesor Snape przyjdzie jutro z rana po ciebie, aby zabrać cię do Hogwartu. Slytherin się za tobą stęsknił. – Powiedział smutno Dereck.
-No chyba nie tylko Slytherin, ale odważni Gryfoni także. – Zauważyłam, a chłopak lekko się zarumienił.
-Jest kilka osób.
-Więc do jutra. Idę spać.
Wsunęłam się pod kołdrę i przekręciłam na bok. Nie słyszałam nawet, jak zamykały się drzwi za Dereckiem. Szybko zasnęłam.

Obudziło mnie czyjeś chodzenie. Lekko otworzyłam oczy, aby zobaczyć kto to. Był to mężczyzna, wysoki i szczupły, odziany w czarną szatę. Snape. Usiadłam cicho na łóżku, a profesor spojrzał na mnie.
-Najwyższa pora. Już miałem panią budzić. – Odezwał się zimno.
-Proszę się nie przemęczać w związku z moją osobą. Pańska troska jest aż nazbyt wyraźna.
-Evans, nie potrafię się rozdwoić.
-Rozumiem. Był pan bardziej zajęty na balu. – Może trochę przesadzałam, ale skoro Dereck i Dexter przyszli, on też mógł jako opiekun Slytherinu. – Cały tydzień.
-Evans, chociaż ty daj mi spokój.
-Oczywiście, panie profesorze. – Wycedziłam. Coraz bardziej obawiałam się spotkania z Pazurem. I resztą. Nie rozstaliśmy się przecież w miłych okolicznościach. Ostatnio widzieliśmy się na balu z okazji Nocy Duchów.
Snape już nawet nic nie mówił. Przyszła Uzdrowicielka, która się mną zajmowała. Przywitała się z profesorem, a on jedynie coś odburknął. Kobieta skrzywiła się. Podeszła do mnie.
-Jeśli wszyscy Ślizgoni są tacy jak on, nie dziwię się, że nikt ich nie lubi. – Szepnęła.
-Też jestem Ślizgonką. – Kobieta popatrzyła na mnie, jakbym plotła bzdury. – A jeden z chłopaków, który mnie odwiedzał to Gryfon.
-Niemożliwe. – Powiedziała jeszcze cicho. Potem chrząknęła. – No, panno Evans. W końcu się pani pozbędę.
-Obiecam wrócić. Ale nie do leczenia. Pogadać z panią.
-Trzymam za słowo. Jak będziecie szli do Hogsmeade, koniecznie wyślij mi Patronusa, dobrze?
-Panno Evans, czy byłaby pani łaskaw się pospieszyć?
-Moja torba została zmniejszona, a teleportacji nauczyłam się już dawno temu, dlatego nie widzę powodu, dla którego profesor musi marnować swój cenny czas.
-Jesteś niepełnoletnia. Nie powinnaś się uczyć teleportacji, a co dopiero z niej korzystać.
-No to nagięłam trochę prawo.
Mężczyzna zmierzył mnie przeszywającym, zimnym spojrzeniem.
-O, o, już, chwila, Snape! – Krzyknęła Uzdrowicielka. – Dziewczynę w Hogwarcie zostawiłeś, że ci tak śpieszno?
-Tak, cały tabun. – Odpyskował cynicznie.
Nie wytrzymałam i roześmiałam się. Snape i cały tabun kochanek! Ta myśl jest zwyczajnie niedorzeczna!
Snape podszedł do mnie i chwycił za nadgarstek. Zdążyłam złapać jeszcze torbę, gdy wyprowadził nas  za drzwi. Złapał mnie mocno za ramię, okręcił i teleportował koło wrót szkoły.
Odetchnęłam świeżym powietrzem. Lekko zakręciło mi się w głowie, ale szybko odzyskałam kontrolę. Zostawiłam Snape’a i weszłam do szkoły. Zatrzymałam się koło Wielkiej Sali, usłyszałam głosy znajomych Ślizgonów.
Pierwsza na szyję rzuciła mi się Mili. Przytuliłam ją mocno. Zauważyłam na jej policzkach ślady łez. Nie zrobiła nawet makijażu, aby to jakoś zatuszować.
-Cześć, Mili. – Powiedziałam cicho.
-Cześć, Lucy.
-Podarujemy sobie obiad i pogadamy?
-Dobrze.
-Jeśli nie będzie padać, spotkamy się na błoniach, dobrze?
-Tak.
Uśmiechnęłam się do niej, a ona odeszła do Sali. Poczułam na sobie innych Ślizgonów. Chemik śmiał mi się do ucha i narzekał na Dextera, który temu zaprzeczał. Nott krzyczał, że obaj się mylą i wykrzykiwał swoją wersję wydarzeń. Mopsica i Grenngras zrobiły taką minę, jakbym umarła, a potem ktoś na nowo mnie ożywił. Mimo wszystko, pogratulowały mi powrotu do zdrowia. Z Elity przywitałam się ze wszystkimi, prócz…
-Lucy… - Poczułam na sobie ucisk. – Przepraszam… Wybacz, że mnie nie było przy tobie… Jak to dobrze, że nic ci się nie stało… Obiecuję! Skopię dupę temu, kto odważył się zrobić ci krzywdę!!
Pojawiły mi się łzy w oczach. Nie ukrywałam ich. Pazur swoimi łzami moczyła moją koszulę. Przytuliłam ją. Z nich wszystkim najbardziej obawiałam się jej reakcji, ale widziałam żal w jej oczach. Wybaczyłam jej.

Poszłam na lekcje, ale nauczyciele zabraniali mi się przemęczać. Na każdym kroku zapewniałam wszystkich, że czuję się dobrze. Gdy tylko Gryfoni mnie zobaczyli, a szczególnie Hermiona, rzucili wszystko i przybiegli się przytulić i przywitać. Uściskałam ich mocno.
-Tak się o ciebie bałam… - Szepnęła Strix.
-Przecież żyję. – Uśmiechnęłam się. Zarobiłam od niej pacnięcie ręką w ramię.
Szliśmy na Eliksiry, ostatnią lekcję przed obiadem. Gdy rozpoczęła się lekcja, usiadłam koło Pazura. Spojrzała na mnie z wdzięcznością, a ja się do niej uśmiechnęłam. Snape stanął na środku sali i wyszukał mnie wzrokiem.
-Chciałem tylko powiedzieć, że niezwykle jestem uradowany, że wróciła panna Evans. Zapewne zostanie dzisiaj o 18 w ramach nieodrobionego szlabanu. Panno Evans, kociołki czekają. – Uśmiechnął się wrednie.
Wstałam. – Niestety, panie profesorze, nie mogę się przemęczać. Jeśli potrzebuje pan kociołków na jutro, proponuję użycie magii, a szlaban odrobię kiedy indziej.
W klasie zaległa cisza. Wszyscy czekali na jego reakcję. Stuknął różdżką w tablicę.
-Instrukcje do dzisiejszego wywaru są na tablicy. Macie dwie godziny. Czas start.
Całkowicie zignorował moją wypowiedź. Zmierzyłam go spojrzeniem i zabrałam się wraz z Pazurem za przygotowywanie średniozaawansowanego eliksiru wzrostu roślin strączkowych.

2 komentarze:

  1. Ewelina śmierciozercą... zabiła ludzi... i skopała gościa ;D Ale było fajnie XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Haahahahahaha, Lucy zagięła Snape'a :D
    Daaawno mnie nie było, gomen! Postaram się szybko przeczytać rozdziały i dodać swoje ^^

    OdpowiedzUsuń